Tytuł brzmiał intrygująco, opis na okładce był jeszcze bardziej intrygujący, a sama książka?
Olivia Uriarte właśnie rozwiodła się ze swoim (piątym już!) mężem, który niedawno popadł w długi. Jej niegdyś luksusowe życie niedługo zamieni się w koszmar (choć kobieta już wcześniej przeżyła kilka bardzo niemiłych chwil). Olivia postanawia więc odejść z gracją i wielkim boomem. "Odejść" w jak najbardziej dosłowny sposób - knuje intrygę, własną śmierć. Wysyła zaproszenia na wspólne świętowanie rozwodu do kilku swoich byłych znajomych. Osób, które w jakiś sposób zraniła, choć tak naprawdę w całym swoim życiu każdemu uprzykrzała egzystencję. Zaproszeni, choć zszokowani tym dziwnym pomysłem, przybywają na luksusowy jacht. Nie wiedzą, że niedługo staną się podejrzani o morderstwo. Przecież każdy miał motyw...
Brzmi naprawdę rewelacyjnie. Po przeczytaniu opisu ma się nieodparte wrażenie, że Carmen Posadas tka kryminał najwyższych lotów. Z resztą w książce nie raz i nie dwa padają takie nazwiska jak Christie, Hitchcock, czy Conan Doyle oraz cytowane i parafrazowane są fragmenty ich dzieł. Jednak po zapoznaniu się z tym, co Pani Posadas ma nam do zaoferowania, z przykrością muszę stwierdzić, że przywoływanie mistrzów swojego gatunku w książce bardzo miernej i nudnej jest po prostu profanacją.
Zacznijmy od języka. Jest on do przyjęcia, ale pomysł na przelanie historii na kartki już nie bardzo. Narratorów w powieści jest kilku, a wystarczyłoby trzech (z czego jeden wszechwiedzący), gdyż wcielanie się przez autorkę w każdą postać było trochę pozbawione sensu (dobrze, że ten zabieg był zastosowany tylko na początku). Opisy były przydługie, rozwlekłe i w wielu przypadkach zupełnie niepotrzebne. Pani Posadas siliła się na przedstawienie w swojej powieści studium wielu ludzkich charakterów, ale tak naprawdę zostawiła nas z niczym. Pod koniec dało się odczuć, że część z nich została stworzona jako zwykły "zapychacz", by trudniej było ustalić mordercę. Nie mówiąc już o tym, że postaci wyszły plastikowo i mało naturalnie.
Fabuła, co tu dużo mówić, kuleje. Sam pomysł na historię jest rewelacyjny, choć niezbyt oryginalny. Niestety "Zaproszenie na morderstwo" przypomina mi do bólu moją książkę (całe 50 stron A4!), którą napisałam w szóstej klasie podstawówki. Tak, jak Carmen Posadas, ja też zachłysnęłam się twórczością Agathy Christie i za wszelką cenę chciałam się do mojego guru upodobnić. I również, jak Carmen, nie miałam za grosz zmysłu do pisania kryminałów (czy wywoływania napięcia, bo ono tez kuleje!), czego efektem była zagadka, która rozwiązała się... sama. W moim przypadku był to wynik jasnych i jednoznacznych dowodów obciążających sprawcę. W przypadku Carmen... no cóż, nie chcę za dużo tutaj zdradzać, ale ja czułam się potraktowana przez autorkę jak półgłówek. I w tym miejscu chcę od razu rozwiać wszelkie wątpliwości, bo zaraz mi ktoś zarzuci, że się wywyższam, bo porównuję swoją dziecięcą "książkę" do dzieła Pani Posadas - chodzi mi tylko o to, że zakończenie, jakie napisała autorka jest tak mierne i pozbawione jakiegokolwiek zmysłu analitycznego i talentu do pisania kryminałów, że trochę się dziwię, że nie wyrzuciła tej powieści do kosza. Tutaj puszczam oko do tych, którzy czytali tę powieść i w tym momencie przywołuję scenę z Agatą i koszem systemowym w roli głównej.
Jest jedna rzecz, która łączy mnie i autorkę "Zaproszenia na morderstwo". Ja lubuję się w filmach i książkach o zabarwieniu homoseksualnym, jej miłość do gejów jest w książce wręcz namacalna. Nagle wszyscy okazują się odmiennej orientacji, niczym w japońskiej animacji yaoi! Trochę to dziwne, jakby pisane na siłę, ale cóż, ubarwia powieść.
Chociaż "Zaproszenie na morderstwo" czyta się szybko (całe szczęście), to niestety po skończeniu lektury zostaje tylko zgrzytanie zębami. Dwója.
Natomiast chętnie sięgnęłabym po książki dla dzieci autorstwa Pani Posadas. Coś mi mówi, że w innych gatunkach sprawuje się lepiej.