Pierwsza część "Partytury", do przedstawienia bohaterów i zawiązania intrygi, wykorzystuje motyw z czasów II wojny światowej. Jest krótko, co stanowi swoiste słowo wprowadzenia. Jednak po chwili ma się wrażenie, że zawarte tu informacje nieszczególnie znajdują odzwierciedlenie w kolejnych zajściach, bo oto bardzo szybko z Francji udajemy się do Niemiec. A jednak.. W następującej szybko drugiej części mamy od razu kilka trupów i przystępującą energicznie do działania ekipę nadkomisarza Marthalera, której przyjdzie borykać się nie tylko z rozwikłaniem zagadki kto i dla jakich motywów dokonał zbrodni, ale i z nadzorem ze strony zaangażowanego ministra.
Znowu podobnie, jak w "Zbyt pięknej dziewczynie" towarzyszyć nam będzie postać kobiety, choć tym razem od początku wiadomo kim jest i czym się zajmuje. Co nie znaczy, że będzie łatwiej rozszyfrować pomysł Autora na przebieg zawartych w treści wydarzeń. Jest ona zaledwie cienką nitką z bogatej osnowy utworu.
W "Partyturze" działania ekipy śledczej mają już ustalony rytm wedle harmonogramu narad, gdzie rozpracowuje się kazdy trop na bieżąco, a czego trudno było się dopatrzeć w pierwszej, chaotycznej pod tym względem, części cyklu. Choć oczywiście nadkomisarz nadal bywa trudno uchwytny, nawet dla swojej przełożonej. Sprawa w toku śledztwa prowadzona jest metodycznie, a dzięki przedstawianym relacjom policyjnej grupy z dochodzenia możemy dokładnie obserwować, jak wygląda namierzanie mordercy. Chociażby analizowanie procesu odtwarzania zdjęć i filmików sprzed kilku godzin, zanim jeszcze nastąpił atak, jest wielce obrazowe, a przy tym autentyczne. Możemy wyobrazić sobie, że właśnie tak postępują prawdziwi policjanci w toku śledztwa.
Nic tutaj niepotrzebnie nie przyspiesza. Dostrzegamy mozolną pracę służb, ich zmęczenie, ale i efekty działań. Robert Marthalera to nie MacGyver, nie stworzy czegoś z niczego. Za to ze względu na swoją porywczą manierę działania 'na hura' popełnia błędy, dzięki czemu jawi się czytelnikowi jako postać zwyczajnie ludzka. Natomiast to, iż długo nie jest znany właściwy motyw sprawcy, podtrzymuje intrygę na wysokim poziomie. Są stawiane różne hipotezy, ale odpowiedzią nie jest żadna z nich. Do czasu.
Autorowi udało się stworzyć powieść wielowymiarową dzięki rozciągnięciu wydarzeń na bohaterów z dwóch krajów. Niewyjaśnionej do końca afery ze skradzioną bronią, która teraz zazębia się z wypadkami w Frankfurcie oraz wątkowi sięgającemu do niechlubnej historii Niemiec sprzed sześćdziesięciu lat. To wszystko współgra z kryminalnym wątkiem, nie wypacza, a wzbogaca go, jednocześnie wodząc czytelnika różnymi drogami, by za szybko nie odkrył klucza i nie znudził się kolejnymi etapami wolno odkrywanymi przez dobrze znanych już kolegów policjantów. Przy okazji rozwoju bieżących zdarzeń na komendzie obserwujemy też rozwój losów członków policyjnej grupy. Robert zaczyna się mierzyć ze znacznymi zmianami, jakie stają się faktem w jego życiu prywatnym oraz zawodowym. Pojawia się nowy zwierzchnik wydziału zabójstw, jeden z kolegów porzuca służbę, zostają krótko zaznaczone perypetie osobiste koleżanki Kerstin oraz nie bez znaczenia nadająca rzetelnej oprawy działaniom policyjnym, postać przyjaciela komisarza, technik Sabato.
"Partytura śmierci" to dobry, oryginalny pomysł na zbudowanie intrygi oraz tła w postaci istotnych szczegółów, a tytułowa partytura staje się czymś więcej, niż zapisem nut sławnego artysty. A Seghers to dla mnie prawdopodobnie jedyny, na chwilę obecną, niemiecki autor kryminałów, który potrafi przedstawić rzetelnie i wciągająco przebieg wydarzeń. Może dlatego tak się dzieje, iż w jego kryminałach ewidentnie wyczuwa się nutę skandynawską? W każdym razie jestem po raz kolejny usatysfakcjonowana jego książką, której treść idealnie równoważy część kryminalną z opisem społecznych i historycznych uwarunkowań.