Ale ja jestem zawiedziona tą częścią! Uwielbiam trzy poprzednie książki z serii Born in Blood Mafia Chronicles (a właściwie to tylko dwie - [2 i 3], a trzecią [1] tylko lubię), ale ta niestety nie przypadła mi do gustu. Liczyłam na coś dużo lepszego, a dostałam zlewki poprzednich części, które autorka pisze jak na taśmie, bo wie, że się one sprzedają. Nic nowego, nic zaskakującego, nic ciekawego.
Historia Romero i Lily mogłaby być naprawdę interesująca, bo to taki typowy zakazany romans, nie tak jak w przypadku poprzednich bohaterów, gdzie małżeństwa były wręcz przez wszystkich wynoszone na piedestał. Ona - księżniczka mafii, zakochana w nim od wielu lat .On - zwykły żołnierz, który nigdy nie zwracał na nią uwagi.
To wszystko mogłoby doprowadzić do gorącego romansu, ale jednak coś tu nie wyszło, co jednak nie zmienia faktu, że książkę przeczytałam w kilka godzin, nie mogąc jej zostawić nawet na chwilę. No cóż poradzić? Cora Reilly ma w swoim stylu coś takiego, że po prostu trzeba książkę przeczytać na raz, nawet jak coś się nam nie podoba. A może to tylko ja tak mam?
Wracając do tematu, fabuła ciekawa, napisane dobrze, a jednak relacja głównych bohaterów nie przypadła mi do gustu tak jak bym tego chciała. Znali konsekwencje, a jednak postępowali głupio, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, do czego doprowadzą ich czyny, a jeszcze zakończenie strasznie słabe, jakby ucięte w połowie. Chyba liczyłam po prostu na coś więcej. Na więcej uporu, pasji, namiętności, bólu, tęsknych spojrzeń, a zamiast tego dostałam smętną historyjkę, skupiającą się na matce sióstr Scuderi, zamiast na romansie. Z Lily natomiast autorka zrobiła chyba tę, która najbardziej musi cierpieć ze wszystkich, choć tak naprawdę nic złego nie zrobiła.
A jeszcze ten cały Rocco... Z każdą kolejną częścią nienawidzę go coraz bardziej, choć zdaję sobie sprawę, że to tylko wymyślona postać. W całej tej części on wywołał we mnie chyba najwięcej negatywnych emocji.
Sama nie wiem właściwie co mam myśleć o historii Romero i Lily, chociaż i tak się cieszę, że wydarzeniom z poprzedniej książki poświęconych było mniej stron niż w "Złączeni nienawiścią", bo akurat to doprowadzało mnie do szału. Wolałabym, żeby każda część skupiała się tylko na głownej historii, zamiast ciągle wracać do poprzednich i czytać dwa razy o tym samym.
Podsumowując, ta część była na poziomie "Złączeni honorem" i do dwóch swoich poprzedniczek się nie umywa. Nie jest ona bardzo zła, ale miałam co do niej dużo większe oczekiwania i ten romans mnie nie porwał tak jak np. Dante i Val. Myślałam po prostu, że Romero będzie stąpał twardo po ziemi i rozsądnie podejdzie do całej sytuacji, a okazał się być tak samo naiwny jak młodziutka Lily.
Jeżeli czytaliście poprzednie części to możecie sięgnąć i po tę, bo wiele osób sądzi, że to najlepsza część ze wszystkich, więc może to po prostu ja się czepiam.
Na pewno zaopatrzcie się w chusteczki, bo będą niezbędne!
PS. Czy tylko ja myślałam, że Romero to facet grubo po trzydziestce? Coś mi musiało umknąć xd? Coś mi musiało umknąć xd