Gdybym miał określić tę powieść pięcioma słowami byłyby to: poruszająca, bolesna, trudna, wzruszająca, prawdziwa (również dzisiaj).
"Medea z Wyspy Wisielców" to powieść obyczajowa, w której losy tytułowej bohaterki Medey wplecione zostały w rys historyczno-obyczajowo-mitologiczny (tak bym to ujął). Medea to młoda kobieta, którą życie nie rozpieszczało od najmłodszych lat. Jej los to ciągła walka o przetrwanie w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Jej historia opisana na kartach tej książki to brutalny i szczery obraz świata z początku XX wieku, gdzie kobieta nic nie znaczy. Mada próbuje się w tym świecie odnaleźć, a wybawieniem może się stać propozycja zamożnego Andreasa.
Przymierzałem przez tę opowieść z ogromnym zainteresowaniem, ale i zażenowaniem. Czytałem ją z pozycji mężczyzny żyjącego ponad 100 lat później i choć znam trochę historię i czytałem niemało o walce kobiet o ich prawa, to w głowie mi się nie mieściło, jak podle i poniżająco traktowano w tamtym czasie kobiety.
Towarzyszył mi ogromny żal, pretensje, ból, nieumiejętność zrozumienia. Los Madey stał mi się bliski. Polubiłem ją i tak po ludzku bardzo jej współczułem. Zagubiona młoda istota w ogromnym i brutalnym świecie. Poznawałem ją. Patrzyłem na jej życie. Towarzyszyłem jej. Widziałem każde jej zmartwienie i odczuwałem jej każdy lęk. Jej życie było "załataną rzeczywistością" pełną pęknięć, przetarć, przybrudzeń.
Zagłębiając się w lekturze tej książki, z każdą kolejno przeczytaną stroną, czułem jak stają się lalką – lalką pustą w środku, która wpadła w sieć, do której się przykleiła. Walczyłem wraz z Medeą, by się uwolnić, by odnaleźć swoje miejsce w świecie.
Między nami zaistniała dziwna i niespodziewana intymność.
Ogromnie wzruszył mnie wątek relacyjny jaki autorka naszkicowała w książce pomiędzy Medeą a Fritzem. Ich wspierająca się wzajemnie relacja wywarła na mnie duże wrażenie. Oboje uratowali się przed samotnością.
"Niesamowite, jak wiele ludzie są w stanie zrobić pod wpływem sugestii, manipulacji, perswazji... I niesamowite, na ile człowiek nie zdaje sobie sprawy, że inni kierują jego życiem. Tu powiedzą jedno słowo, tam drugie, kogoś do nas zniechęcą... A my myślimy, że sprawy po prostu biegną swoim torem. Nie widzimy cudzych rąk. Nie słyszymy cudzych słów".
Te słowa niech będą pewnym podsumowaniem tej opowieści. I zarazem zachętą dla tych z was, którzy nie czytaliście jeszcze tej książki.
To było moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki. Dzięki tej opowieści trochę ją poznałem, jej zamiłowanie do historii i piękna języka. Ta opowieść utkana została z precyzyjnie dobranych słów, dzięki którym tę historię odczuwałem wszystkim i zmysłami. To był piękny, choć trudny czas. Opowieść mną wstrząsnęła i "zmusiła" do refleksji, dzięki czemu cały czas we mnie jest i pracuje.
Zakończenie książki jest otwarte. Każda i każdy z nas może samemu dopowiedzieć sobie jej zakończenie.
Zdecydowanie jest to jedna z wartościowszych książek jakie miałem okazję czytać.
Polecam! Czytaj!
ps. Pozostaję ze smutną refleksją, że choć historia opowiada o czasach sprzed ponad 100 lat, i wiele przez ten czas się w świecie zmieniło. To niezmienna pozostaje cały czas praca nad uważnością i szacunkiem dla każdej i każdego z nas. Bo prawa i szacunek są uniwersalne i należą się każdej i każdemu z nas. Zawsze!!!