Zbierałam się do przeczytania „Zabójstwa na cztery ręce” Karoliny Morawieckiej dość długo, a zajęło mi to może trzy godziny, spędzone zresztą bardzo przyjemnie i z uśmiechem. Książka jest zabawnym, lekkim kryminałem, przy którym bardzo dobrze można się bawić. I choć nie jestem znawczynią tego rodzaju literatury, klasycy gatunku są mi obcy, to tę pozycję serdecznie polecam na chłodne, pochmurne dni, bo zdecydowanie poprawia humor.
Bohaterką książki jest wdowa po aptekarzu, Karolina Morawiecka, która w towarzystwie siostry Tomaszy oraz innych wtajemniczonych współgości na weselu Alinki i Rafała próbują odszukać winnych morderstwa popełnionego na Tomaszu Czai – młodym mężczyźnie, który, jak się okazuje, nie jest bliskim znajomym państwa młodych. Samozwańcza pani detektyw odkrywa w składziku zwłoki Tomasza, który wcześniej dał się poznać i nie wzbudził sympatii innych gości. Kiedy okazało się, ze został zasztyletowany szpikulcem do fondue, zaczyna poszukiwania mordercy. Ślady i poszlaki prowadzą do różnych wniosków, co rusz wskazując innych podejrzanych, by na koniec, w finałowej scenie, wskazać takie rozwiązanie zagadki, którego żaden czytelnik nie mógł podejrzewać. Wszystko to dzieje się przy typowej, weselnej muzyce, przerywanej wezwaniami do pójścia „na jednego”, tak radosnymi, jak żenującymi przyśpiewkami, tańcami i zwykłymi rozterkami, spostrzeżeniami i rozmowami tak charakterystycznymi dla tego ważnego, jedynego w życiu dnia.
Jestem pod wielkim wrażeniem poczucia humoru autorki oraz jej umiejętności zawiązywania intrygi, która wcale nie jest nudna, a tym bardziej oczywista. Główna bohaterka, mimo że niepozorna, mimo że nieobca jej zupełnie ludzka chęć rywalizacji o pierwszeństwo w odkryciu prawdziwych winnych oraz zwykła słabość do jedzenia, objawiająca się obfitymi kształtami, jest bardzo sympatyczna oraz detektywistycznie utalentowana. Ironia i dystans do siebie przebija z każdego zdania napisanego przez autorkę. Weselne zwyczaje też zostały bardzo wiernie oddane, razem z nieśmiertelnymi hitami muzycznymi, przyśpiewkami, szerokim strumieniem alkoholu, tortami, oczepinami i kurtuazyjnymi pytaniami o to, czy wszyscy dobrze się bawią. A od opisów serwowanego jedzenia z pewnością pocieknie wam ślinka.
Zwracają uwagę również nawiązania do wysokiej literatury, cytaty, czy też próby stworzenia scen z wykorzystaniem najbardziej znanych postaci literackich: Makbeta, Otella oraz „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. Wszystko to razem tworzy swoisty komiczny obraz i niegłupią, choć momentami absurdalną historię.
Podsumowując, miałam tu do czynienia z historią jednego wieczoru, kiedy rezolutna wdówka razem z bystrą zakonnicą i spostrzegawczą parą małżeńską próbują się dowiedzieć, kto zabił Tomasza Czaję, jakie były motywy zabójcy. W międzyczasie przyglądają się zabawie, kosztują przysmaków i uczestniczą w weselnych zwyczajach, jak gdyby nigdy nic, żeby nie zniszczyć tego wieczoru państwu młodym. Całość napisana z polotem, fajnym poczuciem humoru i ironią, które stanowią o sile tej przyjemniej powieści.