Kill znaczy zabić w moim osobistym rankingu plasuje się oczko niżej niż Zabójcze gry, dlatego też nie zdetronizowała Dziewczyny znikąd. Każda z tych opowieści zasługuje na uwagę z nieco innych powodów i ta różnorodność – w połączeniu z tym, że przenoszę się podczas lektury w czasie i znów się czuję, jakbym miała naście lat – działa na mnie jak magnes. Ulica Strachu najwyraźniej rzuciła na mnie urok i nie ma już dla mnie ratunku. Chcę czytać więcej Stine’a…
Domyślacie się pewnie, jak trudno być „tą nową” w szkole. Mimo chęci, nie od razu można zjednać sobie sympatię ludzi, którzy są z sobą od lat zżyci. Nie da się również z marszu stać „królową wszystkich serc”. Gretchen Page jest jednak uparta i wbrew radom matki, z którą stosunki ma, jak to nastolatka, raczej napięte, nie chce aklimatyzować się w nowej szkole stopniowo. Chociaż dopiero co przeprowadziła się do Shadyside, już chciałaby należeć do drużyny cheerleaderek – w poprzedniej szkole była przecież kapitanem – uważa wręcz, że to jej się to zwyczajnie należy. Niestety jest tylko jedno wolne miejsce. Konkurentką Gretchen jest równie mocno zdeterminowana do osiągnięcia celu Devra Dalby. Dziewczyna ma jednak bezkonkurencyjnego asa w rękawie: jest córką miejscowego biznesmena, który wpłaca na szkołę spore datki. Nie ważne, która z dziewczyn jest lepsza i ma prawdziwy talent, nie trudno się domyśleć, do której z nich w tym wypadku uśmiechnie się szczęście. Na dokładkę chłopak, który wpadł „nowej” w oko, jest zajęty. No cóż, Gretchen nie zaliczyła najlepszego „nowego początku”.
Jakby tego było mało, szybko okazuje się, że jej kłopotom nie ma końca. Najwyraźniej samą swoją obecnością zaszła komuś za skórę, bo wokół zaczynają dziać się niepokojące rzeczy. Ktoś bardzo jej nieprzychylny nie cofnie się przed niczym, przed żadną podłą zbrodnią, by ją pogrążyć. Tylko kto? I dlaczego?
Stine po raz kolejny wystrychnął czytelnika na dudka. Pod koniec powieści, z wyraźnym upodobaniem, mocno namieszał myląc tropy. I to do tego stopnia, że już zupełnie nie mieliśmy pojęcia, kto sabotuje cheerleaderkowy światek Shadyside. Wyjaśnienie naprawdę zaskakuje, co zdecydowanie przemawia na plus książki. Niestety Kill znaczy zabić ma też sporego minusa za brak atmosfery grozy. Zabrakło mi tutaj napięcia, a także odwołania do legendy, jaką owiana jest przecież ulica Strachu! Momentami miałam wręcz wrażenie, że autor na siłę próbuje mnie przekonać, że coś grozi bohaterce. Ja jego jednak nie czułam. Możliwe, że na mój, taki a nie inny, odbiór miał wpływ brak sympatii dla głównej bohaterki. Gretchen nie jest dziewczyną, z którą potrafiłabym się zaprzyjaźnić (i pewnie z wzajemnością).
Przy okazji Kill znaczy zabić, Stine pokazał nam się bardziej w thrillerowo-sensacyjnej odsłonie. Oczywiście nadal wyraźnie skrojonej pod młodszego czytelnika: prostą, nieskomplikowaną i okrutną tylko tyle, ile trzeba. Przy okazji historii Gretchen, jak to autor ma w zwyczaju, odsłania także trochę nieprzyjemnych prawd o życiu. Mowa o obsesyjnej zazdrości, która może prowadzić do zbrodni, o niesprawiedliwym wyalienowaniu, o traumie, która może zniszczyć życie, o tym, że są w życiu sytuacje na, które w ogóle nie ma się wpływu i o tym, że nikt nie jest niezniszczalny. W jasny i prosty sposób pokazuje także młodym ludziom, z jakimi nierównościami społecznymi przyjdzie im się zderzyć w dorosłym życiu. To gorzka lekcja, ale trudno odmówić jej, by nie była prawdziwa.
* W 1989 Stine stworzył serię „Ulica Strachu”, która liczy ponad pięćdziesiąt części i została okrzyknięta najlepiej sprzedającą się serią YA w historii. Kilka lat temu ukazało się sześć nowych tytułów, z których trzy niedawno zostały wydane przez Wydawnictwo Media Rodzina: Dziewczyna znikąd, Zabójcze gry, Kill znaczy zabić.