Ostatnio na blogach i stronach z recenzjami widywałam opinie na temat książki "Zbrodnia i kara", która podobała się większości czytelnikom. Cóż, nie czytałam tego dzieła, ale widziałam ekranizację i muszę przyznać, że jest ona naprawdę ciekawa i po prostu... piękna. Czemu o tym mówię? Wszystko dlatego, że "Zabłąkania" to powieść autora, który napisał skandynawską wersję o tym samym tytule. Wiedzieliście o tym? Cóż, jak nie, ale nie czytałam innych jego książek, więc skąd miałabym o tym wiedzieć, jednak wielbicieli pisarza może to zainteresować. To taka mała wzmianka na początek tej recenzji, bo wiem, że sukces jednego tytułu napędza drugi, więc może to pomoże wam w wyborze tej książki, a wierzę, że zainteresowanych nie będzie brakować. Tak więc, jak wspomniałam wcześniej, to moje pierwsze spotkanie z tym autorem z którego wyszłam bez szwanku, a już na pewno zrobiła to książka i duma autora. Muszę przyznać, że powieść nie będzie nigdy należała do moich ulubionych, bo momentami mnie nieco denerwowała, za to musiałam po prostu ją skończyć, bo byłam naprawdę ciekawa co stanie się na końcu. "Zabłąkania" to przede wszystkim tajemnica, która objawia się już od samego początku, potem mamy małe romanse z głównym bohaterem książki i bohaterką, a na koniec wielką, sprawiedliwą nauczkę i naukę od życia w czym autor chyba jest mistrzem - tego przynajmniej dowiedziałam się od ekranizacji "Zbrodni i kary", jeżeli jest ona wierna książce, to tak właśnie jest. Ze stylem autora bywa różnie, jednak praktycznie jedno jest pewne, jeżeli jakaś postać będzie odgrywała większą rolę, jej wiek i małostka z życia zostanie przedstawiona. Jak niektórzy autorzy pisząc swoje książki, opisują postaci chronologicznie, tak Hjalmar Soderberg robi to z wiekiem, stażem bohatera i jego przeszłością. Z postaciami, które nie są opisywane można mieć małe kłopoty, ale nie grają one ról głównych, więc można szybko o nich zapomnieć. W książce chyba najważniejsi są tylko Tomas i Ellen, nikt prócz tego. Pisarz prócz podawania wieku postaci i kawałków z przeszłości, nie daje nam wiele. Rzadko pisze o dokładnym wyglądzie bohatera i jego ubiorze, chodź zdarzają się takie chwile. Po prostu znając wiek postaci, powinniśmy mieć wolną rękę w trybie tworzenia jej wyglądu, chyba, że coś jest naprawdę ważne, nic poza tym. Tak samo jest z miejscami akcji. Nie dostajemy dokładnego opisu miejsca, jedynie już jego wnętrze i to również skupiając się jedynie na powierzchni. Dajmy na to, autor na początku książki pisze o pokoju z domu rodziców Tomasa, dostajemy jedynie opis mebli i nic poza tym. Nie wiemy z ilu pokoi dom się składał, jaki był i gdzie się znajdował, co mnie nieco denerwowało. Uwielbiam, kiedy mam jakieś podstawy, niezbyt długie, bo czasami jest to uporczywe, jednak jakieś małe powinny być. Zamiast tego autor wprost kocha wymieniać nazwy ulic, miejsc i zabytków dziewiętnastowiecznego Sztokholmu, gdzie toczy się akcja, które dla osoby siedzącej cały czas w domu, mogą być obojętne, chodź obieżyświaty powinny się ucieszyć z nabycia nowych słów i opisów. Zajmijmy się teraz samą okładką. Nie można powiedzieć, że nie przyciąga ona wzroku, bo jak najbardziej tak nie jest. Na okładce widzimy cień, albo obrys, jak kto woli, kobiety, która w zasadzie jest przyczyną kłopotów Tomasa. Domyślacie się już kto to jest? Ja zaczęłam snuć domyślenia już po pierwszym opisie dziewczyny w której bohater się kochał. Dalej mamy panoramę miasta w którym toczy się akcja. Nie jest brzydka, wręcz piękna, co jeszcze bardziej zachęca do sięgnięcia po książkę. Osobiście oceniam ją jako dobrą na celującą ocenę. Nie zajmie ona miejsca wśród moich honorowych pozycji, ale mimo to będę przyjemnie ją wspominać i może nawet kiedyś do niej wrócę? Kto to wie? Oczywiście ta recenzja jest jedynie moim zdaniem i mam nadzieję, że ślepo w nie nie będziecie wierzyć, bo każdy ma swój własny gust, gdyby było inaczej nasz świat byłby naprawdę bardzo ubogi.