Ostatnio, przy okazji Zabójczych gier,dawałam Wam do zrozumienia, że nie mam zamiaru czepiać się za bardzo książki, ponieważ patrzę na nią z punktu widzenia starego zgreda, a nie czytelnika będącego jej targetem. Przy Dziewczynie znikąd nie mam już takich rozterek. Książka została o wiele sprawniej napisana, jest ciekawsza i bardziej przypomina młodzieżowy horror. To już ULICA STRACHU pełną gębą.
W szkole Shadyside Hyde pojawia się nowa uczennica Lizzy Palmer. Wiecznie zagubiona ślicznotka o sarnich oczach, szybko okręca sobie wokół palca przemiłego Michaela i wkrada się w łaski jego przyjaciół. Chłopak jest zafascynowany uroczą dziewczyną do tego stopnia, że przymyka oko na to, że, oprócz tego, że Lizzy kradnie jedzenie, gwizdnęła pierścionek jego mamy, nie ma telefonu komórkowego i zawiązała z nim więzy krwi (dzieciaki jeszcze tak robią?), właściwie niczego o niej nie wie. Ignoruje nawet fakt, że „ta nowa” każdym swoim działaniem odciąga go coraz bardziej od jego dziewczyny Pepper.
Pewnego dnia, przekraczając kolejne granice, Lizzy bezczelnie wprasza się na wycieczkę skuterami śnieżnymi. Wesoły wypad, gdy jak to młodzi, całą paczką szaleją i piją, kończy się wypadkiem. Wymiar tragedii do której doszło jest podwójny: z jednej strony dzieciaki stają w obliczu ostateczności, która odbiera im radość i niewinność, z drugiej przypieczętowują swój los, bo ktoś zaczyna na nich polować. I ten ktoś nie ma skrupułów, najmniejszych. Im bardziej wokół naszych bohaterów gęstnieje atmosfera, tym głośniej zaczyna wybrzmiewać pytanie: kim tak naprawdę jest Lizzy i jakie zło przypełzło za nią do miasteczka?
Akcja toczy się dwutorowo, dzięki czemu poznajemy szczegóły niezwykle brutalnego morderstwa (delikatnie mówiąc, nawet mnie zrobiło się nieswojo, gdy wyobraziłam sobie całą sytuację, a do najwrażliwszych nie należę), którego dokonano w 1950 roku, a które nie pozostaje bez wpływu na nieszczęścia, które spotykają Michaela i jego przyjaciół ponad sześćdziesiąt lat później. Chociaż fabuła jest dosyć przewidywalna, to pozostawia cień wątpliwości, który nie pozwala nam odłożyć książki. Czytamy ją więc w napięciu, tak długo, aż nie poznamy sekretu Lizzy.
Jak już wspomniałam, konstrukcyjnie ta część prezentuje się o wiele lepiej niż Zabójcze gry. Częste zwroty, dosyć żwawej akcji, nie pozwalają nawet na chwilkę nudy. Jest w Dziewczynie znikąd również więcej mroku, lęku i niebezpieczeństwa, a bohaterom, czego musicie być świadomi, naprawdę dzieje się krzywda. To ostatnie nie pozostaje bez znaczenia, nawet jeśli nie będziecie w stanie żadnej z – nieco za bardzo mimozowatych – postaci polubić. Tym razem mogę jednak winą za swoje antypatie obarczyć działanie nadprzyrodzonych sił, a nie mój wiek.
Nie chciałabym tutaj nadmiernie filozofować, bo to książka, która głównie ma służyć rozrywce, ale pewnie i waszej uwadze nie umknie fakt, że oprócz nakręcającej się spirali przemocy i morderstw, w Dziewczynie znikąd jest wiele smutku. Żal nam niepotrzebnie zmarnowanego życia, zdeptanych w jednej sekundzie marzeń, bezsilnie przyglądamy się przedwczesnemu zderzeniu dzieciństwa z dorosłością, a także czujemy targający antagonistą ogrom rozdzierającego bólu, który może uśmierzyć tyko ból zadawany innym. I chociażby z tego względu, mam trudność z nazwaniem tej powieści dziecinną. Owszem niektóre dialogi czy zachowania postaci trącą infantylnością (wszak to jeszcze dzieciaki!), ale opowieść o nich już nie.
* W 1989 Stine stworzył serię „Ulica Strachu”, która liczy ponad pięćdziesiąt części i została okrzyknięta najlepiej sprzedającą się serią YA w historii. Kilka lat temu ukazało się sześć nowych tytułów, z których trzy niedawno zostały wydane przez Wydawnictwo Media Rodzina: Dziewczyna znikąd, Zabójcze gry, Kill znaczy zabić.