Okładka bardzo przypadła mi do gustu, do tego jeszcze pozytywne opinie na temat tej książki oraz mój prywatny maraton z polską fantastyką - to wszystko sprawiło, że musiałam sięgnąć po tę powieść polskiej autorki Joanny Karyś. Miałam wielkie oczekiwania i niestety mocno się zawiodłam.
Wojownicze serca to opowieść o dziewczynie Alyson, której ojciec postanowił uchronić ją przed niebezpieczeństwem i schronić przed jej przeznaczeniem. Dziewczyna wychowuje się więc w normalnym świecie, myśląc, że jest zwyczajną dziewczyną. W rzeczywistości jednak jest wojowniczką, której zadaniem jest strzec ludzi przed demonami. Kiedy “złe istotny” zaczynają podejrzewać kim jest nastolatka, grozi jej wielkie niebezpieczeństwo. W jednej chwili jej życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, a ona musi nauczyć się walczyć i stawić czoło przeznaczeniu.
Pierwszy i główny zarzut jaki mam do książki to akcja, która pędzi na łeb na szyję i ani na moment nie chce zwolnić, by dać czytelnikowi odetchnąć. W powieści dosłownie cały czas coś się dzieje. Nawet, gdy wydaje nam się, że nareszcie mamy trochę spokoju, no to cóż… spokój mamy może tak na pół strony, a potem znowu z górki na pazurki. Mogłoby się wydawać, że w związku z tym, że akcja tak pędzi, to historię połknie się na jednym wdechu. Próbując, można się tylko udusić. Niestety, ale to ciągłe napięcie w pewnym momencie zaczęło męczyć i co chwilę zerkałam, ile zostało do końca. Oczywiście były momenty, w które naprawdę się wciągnęłam, natomiast nie były one większością.
Kolejnym elementem, który mnie mocno drażnił to bohaterowie. Nie było chyba żadnego, z którym mogłabym się przywiązać. Alyson i Blake mocno mnie irytowały. Były zupełnie różne - jedna ciągle się nad sobą użalała, druga z kolei była zbyt głośna. To była książka, a miałam wrażenie, że słyszę Blake i chciałam kazać jej się wreszcie zamknąć (tu akurat plus dla autorki, że udało jej się tak urzeczywistnić postać). To, jak dziewczyny traktowały innych, również niespecjalnie przypadło mi do gustu. Rozumiem jakieś zaczepki czy przepychanki wśród znajomych, ale tutaj było to mocno przesadzone i wzbudzało zażenowanie.
Inną sceną wywołującą moje zażenowanie, była próba ukrycia przed czytelnikiem, kim są te złe istoty, które polują na Alyson. Jestem wstanie zrozumieć, że autorka nie chciała nam tego zbyt wcześnie zdradzać, że chciała utrzymać nas jak najdłużej w niepewności, ale…
Złe, bardzo złe istoty, ale nie możesz dowiedzieć się, kim są, bo od razu je do siebie przyciągniesz.
Serio?! Ten powód jest tak absurdalny, że aż miałam ochotę odłożyć książkę i dalej nie czytać. To przypomina dziecinne: “wiem, ale nie powiem”, albo kobiece: “domyśl się”.
Również niektóre działania bohaterów były nielogiczne. Wyglądało to trochę tak, jakby autorka miała pomysł, ale nie wiedziała, jak go wpleść do książki, więc zrobiła to na siłę, nie do końca myśląc nad tym, co robi.
SPOILER ALERT
Pierwsze z brzegu - dziewczyny zostały wygnane z Xyn i pozbawione mocy oraz pamięci, bo… pomogły uratować Xyn przed demonami. Nie zrobiły nic złego, co więcej, pomogły walczyć, ale szefostwo uznało, że to ich wina, więc mają spadać. Naprawdę próbowałam to zrozumieć, ale niestety nie znalazłam żadnej logiki w tym.
Przy zakończeniu z kolei już mi ręce opadły. Chciałam naprawdę docenić autorkę za to, że nie bała się podejmować trudnych decyzji podczas pisania. Niektórzy bohaterowie zginęli i choć było mi przykro z tego powodu (ale tylko trochę, bo jednak jak już pisałam - z żadnym mocniej się nie związałam), naprawdę to doceniałam. W życiu nie wszystko układa się po naszej myśli, dramaty się zdarzają, dlatego lubię, gdy w książkach również zdarzają się sytuację, w którymi nie mogę się pogodzić. Śmierć bohaterów - zdarza się, czasem wpływa na czytelnika mocniej, czasem mniej, ale na pewno jest to pewną odwagą autora, aby tak poprowadzić historię. Miał to być olbrzymi plus dla Joanny Karyś. Niestety zakończeniem wszystko popsuła i zamiast doceniać tę odwagę, mam nadzieję, że w kolejnych częściach będzie mnóstwo krwi i wszystkich wybiję, bo tam większość bohaterów nie zasługuje na to, aby żyć.
Wojownicze serca nie były dziełem wybitnym, tylko taką czytanką do poczytania z braku laku. Mimo wszystko na pewno sięgnę po kolejne części czy też kolejne powieści Joanny Karyś, ponieważ widzę tam potencjał na naprawdę dobre pisanie. Widać, że autorce nie brakuje pomysłów i czasem chce po prostu za dużo. Czasem warto któryś z pomysłów odrzucić lub trochę dłużej się zastanowić. Na przyszłość życzę też więcej odwagi - książki nie muszą kończyć się w stu procentach szczęśliwie, a według mnie nawet lepiej, gdy tak się nie kończą, wtedy zdecydowanie dłużej zapadają w naszej pamięci.