Od pamiętnego spotkania autorskiego w trakcie PolConu 2013 jedno wspomnienie nie może wyjść mi z głowy, zakiełkowało gdzieś między szarymi komórkami i uparcie siedzi. Podeszłam do Marcina Mortki ze stosikiem książek do podpisu - tych dla dorosłych i tych nie tylko dla dojrzałych odbiorców (obie dostępne wówczas części "Tappiego"), a autor wyciągnął spod tomiszczy przygody sympatycznego wikinga i jego reniferka i właśnie od nich rozpoczął rozdawanie autografów.
Marcin wielokrotnie (czy to w wywiadach, czy wpisach na fanpage'u) podkreśla, że ta seria książek jest mu bliższa, ponieważ pisał ją dla swojego synka. Często zaznacza także, że pisanie książek dla dzieci jest o wiele trudniejsze. Trzeba bowiem odpowiednio budować zdania, by w swej plastyczności pobudzały wyobraźnię dziecka, ale by nie były za trudne w odbiorze. Przykład?
"Słońce złociło się na niebie, dzikie wichry spały za dalekimi górami, a wokół zielenił się rozbudzony po zimie las." (strona 9, zdanie wybrane losowo)
Może dorośli nie doceniają młodszego pokolenia, ale bardzo często to dzieciaki są bardziej wymagającymi konsumentami.
I dla nich właśnie powstała seria o nietypowym wikingu Tappim i jego przyjacielu - reniferku Chichotku.
Zamknijcie oczy, pomyślcie o wikingach. Co widzicie? Stado brutalnych facetów w rogatych hełmach odzianych w skóry i uzbrojonych w topory lub miecze? Monumentalny drakkar? "Valhalla", "Trzynasty wojownik" i te klimaty? No dobrze, otwórzcie oczy. O wielu z poruszonych aspektów zapomnijcie. Nasz wiking jest ogromny - ma wielki brzuch, ale jeszcze większe serce (zawsze otwarte dla przyjaciół, a przyjacielem Tappiego zostać łatwo. Jak? Dowiecie się z książeczki.) i długą brodę, gdzie często znajdują się resztki pożywienia lub przeróżne małe, czarodziejskie istoty. I z pewnością nie chce niczyjej krzywdy.
Z początku to imię nosił jeden z islandzkich ptaków, które autor spotkał w czasie pobytu w tym kraju. "Tappi, Tappi" - powtarzał podobno natarczywie jakiś głos w jego głowie, aż Marcin przysiadł, napisał pierwsze zdanie "Przygód Tappiego z Szepczącego Lasu" i machina ruszyła.
W tomie pierwszym nasz bohater poznaje swojego największego przyjaciela - reniferka Chichotka - i razem stawiają czoła niebezpieczeństwom grożącym mieszkańcom Szepczącego Lasu oraz poznają nowe, interesujące postacie. W "Podróżach Tappiego po Szumiących Morzach" natomiast... Rzućcie okiem.
Tappi od zawsze miał marzenie. Chciał wybrać się w podróż po Szumiących Morzach i żeglować: oglądać nowe krainy i poznawać przyjaciół. Z pomocą przychodzą mu poznani w poprzednim tomie myśliwy Haste i kowal Sigurd, którzy - wbrew sprzeciwom przestraszonego Chichotka - budują statek dla naszego wikinga. Do tego Sigurd obdarza bohatera smoczym łbem - mówiącą rzeźbą umieszczoną na dziobie, która ma pomagać przy wszelakich problemach z żeglowaniem. Od myśliwego Tappi dostaje zawsze trafiający do celu łuk i zestaw strzał - oba dary bardzo cenne dla początkujących podróżników.
I wreszcie Tappi wraz z Chichotkiem wyruszają, by uspokoić wzburzone morze, uwolnić spieszącego na ślub kuzyna olbrzyma z macek Krakena i stawić czoła złemu czarodziejowi! I to oczywiście nie wszystko, wszak nie chciałabym zdradzać z jakimi problemami przyjdzie się zmierzyć przyjacielskiemu wikingowi i jego reniferkowi.
Kolejna część przygód Tappiego urzekła mnie chyba nawet bardziej od poprzedniej. W moim odczuciu dzieje się w niej więcej, bohaterowie co rusz muszą się z kimś mierzyć (a plejada przeciwników jest bardzo bogata - czarodziej, Kraken, smok, trolle...), szukać prostych rozwiązań do trudnych problemów (zaznaczmy, że czytelnik nie uświadczy tu bezmyślnej przemocy). Za każdym razem pokazują odbiorcom, że więcej można "ugrać" będąc życzliwym dla innych. Bardzo cenna lekcja dla dzieciaków i dla tych starszych (o ile o tak nieskomplikowanej prawdzie zapomnieli).
No i zwariowałam, odnalazłam swojego ulubionego bohatera, totalnego "number one" w świecie Tappiego! Pewnie łatwo się domyślić, że nie chodzi mi o dwóch głównych bohaterów, o Kruka Paplaka też nie (choć jest to genialnie skonstruowana postać. Gadatliwy okrutnie, nieraz bezmyślnie kłapiący dziobem, a mimo to świetny przyjaciel.).
Urzekł mnie troll Burczek, "poczciwa" i tchórzliwa duszyczka służąca złemu czarodziejowi Torbulowi (jak Tołdi Księciuniowi w "Gumisiach" - wielokrotnie nie mogłam pozbyć się natrętnych skojarzeń). Torbul wzbudza w swoim podwładnym strach, pomiata nim (jak Księciunio wspomnianym Tołdim). Znamienne w skutki dla Burczka okazuje się spotkanie z Tappim i Chichotkiem. Co z tego wyniknie? Nie zdradzę, zepsułabym Wam całą zabawę.
I znowu rozpływam się nad stroną graficzną projektu. Marta Kurczewska po raz kolejny porwała mnie do świata Tappiego, zachwyciła (z pozoru) prostymi ilustracjami. Raz po razie przeglądam książkę i micha mi się do tych postaci cieszy, choć już od dawna nie należę do potencjalnych odbiorców książki (dzieci około lat 7). Wciąż siedzi we mnie dziecko i oby pozostało tam jak najdłużej, bym za parę lat (tak, zamierzam owe książki przechować) mogła przysiąść ze swoimi dzieciakami, otworzyć książeczkę i zacząć czytać im opowieści o dzielnym wikingu i jego (tylko trochę) tchórzliwym reniferku.
Zawinęłam do portu. Moja przygoda u boku Tappiego niestety dobiegła już końca i czekam z niecierpliwością na kolejną możliwość spotkania się z tymi milutkimi bohaterami. Tak jak za poprzednim razem, jestem tą książką po prostu zachwycona i serdecznie polecam, bo warto zaprzyjaźnić się z wesołą gromadką z Szepczącego Lasu.