Jestem zachwycona jeszcze bardziej niż poprzednią częścią. Przede wszystkim, ile się tutaj dzieje! Naprawdę, nie ma tutaj nudy. To książka, która po prostu zaskakuje. Wszystkie moje domysły z poprzedniej części zostały rozwiane, a czy Nieodgadniony się odnalazł? No nie wiem, ale naprawdę książka mnie zabiła. Na serio, inaczej tego nie powiem. Czytałam z zapartym tchem, co trochę zostałam powalona i dalej nie wiem, co myśleć o zakończeniu.
Muszę nadać temu, konkretny kształt.
Fabuła świetnie uzupełnia poprzednią i kontynuuje część. Akcja dalej jest przerywana wstawkami z przeszłości. Dostajemy tutaj więcej faktów dotyczących porwania, ale już takich mniej oczywistych, mnie znanych oraz parę legend powiązanych z tym zdarzeniem. I to naprawdę miesza w głowie. Miałam swoje typy, ale część została odrzucona, a w innym tylko zostałam umocniona, ale czy to nie byłoby zbyt oczywiste? Zbrodnia z przeszłości zaskakuje. Naprawdę. Nie raz, nie dwa, ale cały czas są nowe odkrycia czy tropy. Podoba mi się to, że wszystko jest napisane tak, aby czytelnik też mógł dostać wskazówki, które zauważy i zacznie się domyślać. Dodany jest też wątek, który pojawił się na końcu książki - Eddie i Frankie. Kim oni są? Ile mają wspólnego z tą sprawą? Ten wątek też mnie zaskoczył i rzucił nowe światło na całą sprawę. Ta część także bardzo zmieniła moje postrzeganie rodziny Ellinghamów.
Jak wspominałam, nie ma tu tutaj nudy. Dużo się dzieje również "tu i teraz". Stevie nie dość, że musi nadganiać zaległości w szkole, to ma nowy projekt, który polega na współpracy z doktor Fantom, która napisała książkę "Nieodgadniony: zbrodnie w Akademii Ellinghama". Jest to kolejny krok w "odnalezieniu" Nieodgadnionego. Oprócz tego dalej nurtują ją przyczyny i konsekwencje śmierci Hayesa. Okazuje się, że obie tragedie coś łączy. Ogólnie dużo rzeczy wynika po sobie, z siebie. Przybliża nas do rozwiązania zagadki, ale od nowa zaskakuje i mąci nam w głowie.
Zauważyłam też coś charakterystycznego w budowie "Znikającego stopnia" i "Nieodgadnionego". Na sam koniec pojawia się nowy problem, zagadka, który najpierw szokuje, a potem pojawia się w głowie pytanie "Jak to się stało?", a odpowiedź jest w następnym tomie. Podoba mi się to, bo wprowadza to taką ciągłość i sprawia, że ta trylogia jest jednością. Coś takiego jak w przypadku "Trylogii czasu" oraz "Trylogii snów" Kerstin Gier. To takie historie, które wręcz trzeba czytać od razu po sobie, aby nie umknęły żadne fakty, wątki i szczegóły. Właśnie tego typu trylogie lubię najbardziej.
Bohaterowie, których wykreowała Maureen Johnson są dopracowani. Może nie zawsze zachowują się logicznie, w tej części jest sporo momentów, kiedy miałam w głowie "no co ty robisz?!", ale widać, że tak miało być, taki jest zamysł tej autorki. Jednocześnie nie byli w tym dla mnie irytujący i nie zmieniało to sposobu postrzegania. Dalej większość z nich lubię.
Mam wrażenie, że Stevie zaczęła działać na zwiększonych obrotach. Kojarzy fakty coraz szybciej i wnika w nie głębiej. Coraz rzadziej ma też ataki paniki. Ciągle też nie potrafi sobie poradzić ze swoimi uczuciami, co uważam za urocze, ale też irytujące - niżej to wyjaśnię.
David z kolei zaczyna wariować. Naprawdę zachowuje się dziwnie. I ma powód. Nie przeszkadza mi to, bo fajnie wpasowuje się to jego zachowanie w fabułę i urozmaicona. Dodaje też emocji, nie sądziłam, że aż tak się z żyję z tymi bohaterami.
O Nicku pisałam w poprzedniej recenzji. Dalej jest sobą. Aspołecznym pisarzem-pesymistą, który potrafi wzbudzić sympatię. W tej części jest on największym wsparciem dla Stevie.
Janelle jest pozytywnie nastawiona i zakręcona, ale jednocześnie to genialny inżynieryjny umysł. Jest moim zdaniem kochana i niesamowicie pomysłowa.
W tej części pogarsza się też relacja Davida i Stevie. Szkoda, bo polubiłam ich jako parę, ale jednocześnie zachęcało mnie to do dalszego czytania. Początkowo było chłodno między nimi i czuć było wyraźny dystans, co trochę łamało mi serce. Stevie, jak już wspominałam, jest nieporadna w swoich uczuciach i nie wie, jak okazywać. Było to nieco irytujące, bo ja ich po prostu shipuję. Są dziwną parą, ale ciekawą.
Znalazłam też pewien cytat, którym bardzo chcę się podzielić.
"W życiu zaś mordercą bywa każdy. Powody, metody, okoliczności - drogi wiodące do popełnia zabójstwa są niezliczone, jak gwiazdy. Świadomość tego pierwszy krok do odnalezienia mordercy. Prowadząc dochodzenie trzeba się wyzbyć myśli typu: "To musi być on/ona. Wzorzec mordercy nie istnieje. Mordercą może być każdy" - Znikający stopień Maureen Johnson
Jest naprawdę uniwersalny i odnosi się do życia. Można tam wstawić każde inne słowa, a i tak będzie mieć sens, jeśli spojrzymy z przymrużeniem oka na wywód ściśle związany z morderstwem, tylko wyciągniemy z niego ogólny sens.
Czyli podsumowując polecam tę część i całą serię. Jeśli "Nieodgadniony" Was przynudzał (bo i takie zarzuty słyszałam, że pierwsza połowa jest nudna), nie rezygnujcie. Naprawdę ta część jest moim zdaniem lepsza. Więcej się dzieje, dużo się wyjaśnia, ale równie dużo pozostawia dalsze wątpliwości i tworzy nowe, że nie wiadomo, co jest prawdą, a co nie.