Andrzeja Sapkowskiego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Autor kultowego „Wiedźmina” jest znany na całym świecie ze swoich nietuzinkowych bohaterów, niebanalnych historii oraz unikalnego stylu.
Powieść „Narrenturm” rozpoczyna trylogię o przygodach Reinmara z Bielawy zwaną trylogią husycką. Tytułowe Narrenturm z niemieckiego oznacza Wieżę Błaznów. W średniowieczu taka wieża była miejscem, gdzie trzymano umysłowo chorych.
Jest rok 1425, a cała rzecz dzieje się na Śląsku. Reinmar, zwany też Reynevanem, jest znany przede wszystkim ze swojego zamiłowania do kobiet. Studiował medycynę, zna się na ziołach, umie co nieco z tak zwanych zakazanych sztuk. Teraz, przeżywając chwile szczęścia i miłosnych uniesień z Adelą de Stercza, żoną śląskiego rycerza, ma wrażenie, że odnalazł prawdziwą miłość. Gdy do komnaty wparowują krewni zdradzanego męża z żądzą mordu w oczach, Reynevanowi nie jest już tak wesoło. Musi uciekać, uciekać i to szybko, bo inaczej posmakuje igraszek, które zdecydowanie nie przyniosą mu rozkoszy.
„Narrenturm” poleciła mi koleżanka ze studiów. Nie byłam zbyt pozytywnie nastawiona do tej książki – zdecydowanie nie jestem pasjonatką historii polski – i tym sposobem poczułam się bardzo przyjemnie zaskoczona. Sapkowski przedstawia nam losy Reynevana stylem pełnym humoru. Czyta się przyjemnie i płynnie, czasem niemal nie sposób oderwać się od lektury. Pewną trudność sprawiają słowa po łacinie oraz w języku niemieckim – głównie są to piosenki i hymny . Występują archaizmy, a jakże – bohaterowie posługują się słownictwem, którego za pewne używała polska szlachta za czasów bitwy pod Grunwaldem. Opis świata przedstawionego nie jest przesadzony, autor nie wdaje się w niepotrzebną drobiazgowość, opisy potyczek są w jakiś sposób uporządkowane, tak iż czytelnik nie gubi się w tym, kto kogo i dlaczego. Wszystko to pozwala bardzo łatwo wczuć się w klimat tamtych czasów.
Przygody Reynevana śmieszą i bawią, a nieraz wywołują też współczucie. Główny bohater jest tak sympatyczny, że nie sposób go nie lubić, chociaż wydaje się, że z talentem do pakowania się w kłopoty już się urodził. Wiele dziewczyn chciałoby, żeby ich ukochany tyle dla nich poświęcił, co Reinmar dla Adeli. Wbrew bowiem radom wszystkich mu przyjaznych (których liczba, nawiasem mówiąc, maleje ze strony na stronę), postanawia nie uciekać na Węgry, ale uwolnić Adelę, która, jest tego pewny, usycha z tęsknoty za nim, będąc więziona w Ziębicach.
Reynevan na swej drodzy spotyka demeryta Szarleja, który niejako robi za jego rozum oraz Samsona Miodka – przygłupiego chłopca, w którego wstąpił bardzo mądry demon. Przyjaciele wędrują razem, razem pakują się w kłopoty i razem z nich wychodzą (głównie przez Reinmara i to głównie jego trzeba ratować). Jawi się więc nam tutaj kolejny ciekawy wątek – przyjaźń między bohaterami.
Jest też wątek miłosny, a jakże, i nie mam tu na myśli usychającego z tęsknoty za Adelą Reynevana, ale inną piękną kobietę, która zwraca uwagę naszego bohatera. Mam nadzieję, że z ową kobietą – Nikolettą- spotkamy się jeszcze w kolejnych tomach, bo zdobyła moją sympatię.
Obok przygód Reynevana i trójki jego przyjaciół nie sposób przejść obojętnie. Moje ulubione momenty – improwizowane egzorcyzmy i lot na ławie – uważam, za najbardziej zabawne w całej książce.
Dodatkowo znajdzie się i wątek kryminalny – tajemniczy zabójca, którego zagadka po części rozwiązuje się w końcowych rozdziałach – oraz wątek historyczny – wojny husyckie. Wszystko okraszone odrobiną magii i niezwykłości jesieni średniowiecza. Dodatkowe smaczki to spotkanie naszych przyjaciół z Janem Gutenbergiem-wynalazcą druku – oraz pewnym osobnikiem, interesującym się astronomią Mikołajem Koppirnigiem (brzmi znajomo, prawda?). Mamy też postacie historyczne, jak chociażby biskupa wrocławskiego Konrada. Pojawia się również tytułowe Narrenturm – wieża w Frankensteinie przeznaczona dla psychicznie chorych, która chwilowo robi także za więzienie Świętego Oficjum. Tak, dokładnie, bo nasz bohater zadziera niechcący nawet z Inkwizycją. Jak więc widać, nie jest łatwo być Reynevanem.
Łatwo natomiast jest wybrać się do biblioteki lub księgarni i sięgnąć po „Narrenturm”, bo naprawdę warto.