Przyznam się szczerze – miałam opór przed zakupem Szaleństwa aniołów. Jak nigdy czytałam recenzje (choć ja i recenzje nie występujemy obok siebie nawet czasem) i zraziłam się. Później zobaczyłam piękną okazję na allegro i zanim się rozmyśliłam – kupiłam. Dopełniłam formalności i czekałam na listonosza.
Muszę powiedzieć – książka cudna, kontynuacja lepsza, ale Neonowy Dwór bije je na głowę!
Kiedy założono miasto, był szalonym miejscowym duchem, czającym się w ciemnościach, na granicy światła pochodni. Gdy ulice pokryto brukiem, stał się słyszalnymi w mroku krokami. W epoce wiktoriańskiej, gdy pojawiły się uliczne latarnie, przerodził się w cień, zawsze umykający przed światłem. Tam, gdzie gaz gasnął, był on. Cień na końcu zaułka, kroki ledwie słyszalne w nocy. Daimyo Neonowego Dworu nie żyje. Dwaj wojownicy Plemienia również. A zapowiedziany niedawno przez proroctwo „wybraniec” zaginął. Obie strony oskarżają siebie nawzajem, a Matthew Swift znalazł się między nimi, próbując ratować pokój. Bo gdy magowie ruszają na wojnę, wszyscy przegrywają. Niestety, Swift ma jeszcze większe problemy. Martwa kobieta próbuje go zabić, a miasto zaatakowała niewiarygodnie potężna moc. Tak jakby ucieczka przed morderczynią i ingerencja w magiczną politykę nie były wystarczająco trudne, Swift musi dodatkowo znaleźć sposób na powstrzymanie groźby wywodzącej się z pradawnych koszmarów ludzkości. Inaczej Londyn zginie i nie będzie o co walczyć.
Zaczyna się dość spokojnie. Na ile spokojnym nazwać można przywołanie osoby, która tego nie chce. A dokładniej (nie)żywego czarnoksiężnika, niebieskich elektrycznych aniołów i Nocnego Burmistrza w jednym. Jakby tego było mało, przywołującym okazuje się antymagiczna psychopatka z Zakonu. Na dokładkę Swift ląduje w płonącym budynku. Chociaż tak naprawdę budynkiem nazywamy to tylko z grzeczności. Później zaczyna się seria niefortunnych (i uciążliwych dla Matthew) zdarzeń. Biedak znowu zostaje typem od czarnej roboty.
Pani Griffin prowadzi czytelnika przez historię dozując wisielczy humor w równych proporcjach co akcję. Tak więc podziwiamy mistrzostwo wypowiedzi, zwiedzamy tunele metra z Tłustym Szczurem, ogromnie miłą i przyjazną konwersację z Plemieniem, jeszcze lepszą z głównym psychopatą Zakonu, gdzieś ‘gaworząc’ z Lady Neon, kończąc na sytuacji, którą można określić tylko „Pan zabił mnie, ja zabiłem pana, pan zaczął i to było be, koniec przemowy.” W między czasie okazuje się to większym syfem, niż niektórzy mieliby nadzieję.
Tak więc poza drzwiami, które bez zamknięcia otwierają się dwa razy polecam tę książkę wszystkim chcącym odpocząć od rewolucji wampirów, bardziej lub mniej owłosionych bestii czy wszystkich zmiennokształtnych jakich wyobraźnia nosiła. Kontynuacja magii miasta, jej użytkowników i całej bandy innych psychopatów. Mogę jedynie dodać, że jeśli tylko pani Griffin utrzyma poziom swoich prac, to łyknę wszystkie z rozpaczliwym rozglądaniem się za dokładką.