Są książki, na które się czeka.
Przeczytawszy na ich temat kilka zdań w dziele „ZAPOWIEDZI”, odlicza się czas, jaki pozostał do dnia premiery.
Są też i takie lektury, które wpadają człowiekowi w ręce przez przypadek. Te historie mogą się okazać nie mniej wartościowe, niż należące do pierwszej kategorii. Niestety, tym razem los nie był dla mnie tak łaskawy.
Do świata bohaterów Evy Gudrymowicz-Schiller wkroczyłam przypadkowo, a tytułowa „Boczna uliczka” okazała się być ślepym zaułkiem.
Już sama okładka recenzowanej przeze mnie książki nie prezentuje się zbyt finezyjnie. Para młodych ludzi, trzymających się za ręce i patrzących sobie głęboko w oczy, a w tle romantyczna sceneria. To mnie nie odstraszyło. Nie ocenia się książki po okładce – pomyślałam. M. Pietraszek w swojej najnowszej powieści „Brak złudzeń” użył stwierdzenia: „Pozory mylą. Szkoda, że tak rzadko…”. Faktycznie – szkoda.
Historia stara jak świat. Wyeksploatowana już na tysiące sposobów przez tanie „harleguiny” i brazylijskie seriale. „A” kocha „B”, „B” nie widzi świata poza „C” i tak dalej. Do znudzenia.
Jednak owa schematyczność nie jest najgorsza. Najbardziej przygnębiające wrażenie zrobili na mnie główni bohaterowie. Starałam się ich nie oceniać zbyt surowo, ale niestety nie udało mi się ich polubić lub przynajmniej zrozumieć. Są jak liście na wietrze, jak dzieci we mgle. Zachowują się, jakby nic od nich nie zależało. Podejmują niedorzeczne, niezrozumiałe decyzje, a potem z niedowierzaniem spoglądają na swoją sytuację. Nie są to dobre wiadomości dla czytelników, których czeka ponad 400-stronicowy spacer w nieciekawym towarzystwie.
Jednym z głównych bohaterów jest Konrad. Jest to mężczyzna, któremu udało się osiągnąć „małą stabilizację” – żona, dwoje dzieci, praca, którą lubi. Dogłębnie poznajemy jego „fascynującą” historię. Matka Konrada zaszła w ciążę, jako młoda dziewczyna ze studentem, który spędzał wakacje na wsi. Po powrocie do miasta chłopak wyparł się wszystkich kontaktów i odmówił uznania ojcostwa. Po latach, schorowany mężczyzna, któremu śmierć zagląda w oczy wzywa do siebie Konrada. Syn opiera się, gdyż ma do ojca ogromny żal, ale kiedy trafia przed jego oblicze – padają sobie w ramiona. Jakby tego było mało Konrad jest bardzo nieszczęśliwy w małżeństwie. Żona go zdradza i nie łączą ich już właściwie żadne emocje. W związku, z tym nasz bohater znajduje pocieszenie w ramionach najlepszej przyjaciółki małżonki.. Bo gdzieżby indziej…
Myślę, że powyższy krótki opis sytuacji, sam w sobie jest wystarczająco kiczowaty i mogę oszczędzić Wam dalszych streszczeń.
Jestem wielką entuzjastką literatury i zwykle zachęcam do przeczytania tej czy innej książki. Tym razem jest inaczej.
„Boczna uliczka” nie może służyć ani ku pokrzepieniu rozumów, ani nawet serc.
Jeżeli chcecie się pokrzepić – zjedzcie łyżeczkę cukru, ale nie sięgajcie po tę pozycję.
Bardzo starałam się znaleźć coś pozytywnego, o czym mogłabym wspomnieć.
I udało się. Książka napisana jest nienagannym, barwnym językiem. Przez chwilę, na początku, wydawało mi się, że dzięki temu uda się stworzyć wyrazisty klimat.
Niestety, zaistniał efekt wydmuszki.
To, co z pozoru wydawało się atrakcyjne, okazało się puste w środku.
Według mnie, szkoda czasu na takie lektury, gdyż życie samo w sobie jest znacznie bardziej interesujące i pouczające. Mówiąc krótko – nie polecam !