“Wszystkie chwyty były tutaj dozwolone, a ja zamierzałam wykorzystać te, które musiałam”.
[ współpraca reklamowa: @wydawnictwoniezwykle ]
Nowy Jork, kojarzy się Sabrinie Fiori wyłącznie z bólem i trudnym dzieciństwem u boku ojca tyrana. W nim straciła również najważniejszą osobę w swoim życiu. Słońce, które oświetlało każdy jej pochmurny dzień.
Białowłosa planuje pozamykać pewne sprawy i raz na zawsze opuścić to miasto. Jednak jej nazwisko jest bardzo rozpoznawalne, przez wysoką pozycję rodziny Fiori. Wieści szybko się rozchodzą, że Sabrina wróciła… Równie szybko znajdują się ludzie, którzy ten fakt chcą wykorzystać dla własnych korzyści – jedną z tych osób jest Eero Ignis.
Eero ma dla Sabriny propozycję, która może okazać się naprawdę niebezpieczna…
Debiuty mają to do siebie, że potrafią zachwycić, bądź całkowicie zniechęcić. Często potrafią wnieść duży powiew świeżości. Choć tę pozycję mogłabym ująć jako ogromny zawód. Spodziewałam się, że mnie zachwyci, jednak tak się niestety nie stało. Bardzo się z nią męczyłam. Spędziłam przy niej aż dziesięć dni i podziwiam siebie za to, że udało mi się ją skończyć, bo wielokrotnie chciałam się poddać w trakcie. Styl pisania Aleksandry budził we mnie pewnego rodzaju dyskomfort. Na samym początku niektóre zdania musiałam czytać po kilka razy, żeby złapać w ogóle ich sens. Czytało mi się to naprawdę bardzo ciężko i opornie.
Zacznę może od tego co mi się w niej spodobało, czyli zamysł fabularny. Sam w sobie pomysł na to wszystko wydawał się naprawdę fajny i ciekawy, jednak sposób w jaki zostało to rozegrane mnie zanudził. Wszystko było tak bardzo rozwleczone, że chwilami mimo, że akcja szła do przodu, to odczuwałam jakby stała w miejscu. Główni bohaterowie stale mówili o wspólnej współpracy, jej owocach, ale naprawdę czułam jakby nic nie posuwało się do przodu, dopiero ostatnie sto stron czytałam z jakimkolwiek zaangażowaniem.
Coś, co mnie najbardziej irytowało to kursywa. Nie mam nic przeciwko niej, ale tutaj było jej po prostu za dużo. Dodatkowo była ujęta w tak dramatycznym tonie, że to co było w niej zawarte, mówiło mi, że koniec może być naprawdę mocny. Jednak całe rozwiązanie było zawodem, bo w dużej mierze czułam się jakbym była przygotowywana na coś, co mnie całkowicie zetnie z nóg.
Ogromna ilość powtórzeń. Stale czytałam o zwłokach na dnie rzeki, o tym, że Sabrina ma białe włosy i przypomina anioła, o zwłokach w czarnym worku. Używane żarty stale kręciły się wokół zabijania się, i tego, że cudem jest to, że główni bohaterowie się “nie pozabijali”. Jak na początku jeszcze wywoływało to u mnie jakiekolwiek reakcje, tak po którymś razie zaczęło naprawdę męczyć.
Relacja Eero i Sabriny mam wrażenie, że wzięła się znikąd. Nie czułam pomiędzy nimi żadnej chemii. Spotkań między sobą mieli naprawdę mało, były one nijakie i nijak prowadziły do tego, że mogliby stracić dla siebie głowę. Spodziewałam się gorącej relacji, z ogromną ilością iskier. Odniosłam takie wrażenie po zawartej w tym wszystkim kursywie, że pojawi się mocne uczucie i jego bolesny koniec.
Podsumowując, “You Tricked Me” wywołało we mnie bardzo mieszane uczucia. Po zakończeniu lektury poczułam ogromne zadowolenie, że jednak udało mi się przez nią przebrnąć. Zakończenie nie wzbudziło we mnie chęci do sięgnięcia w przyszłości po kontynuację… Wiem jednak, że ta pozycja przez swój specyficzny styl może trafić do wielu osób, niestety nie do mnie.