„You’d be home now” to książka autorstwa Kathleen Glasgow wydana przez Wydawnictwo Jaguar.
Emory po wakacjach wraca do szkoły. Nie byłoby to nic wielce wymagającego, gdyby nie to, że dziewczyna będzie musiała zmierzyć się z plotkami, obgadywaniem za plecami, jawnym oskarżaniem o wszystko, co złe. W końcu to ona brała udział w wypadku samochodowym, w którym zginęła Candy, a sama boryka się tylko z jakimś mało istotnym bólem kolana. Do tego brat dziewczyny, Joey, wraca z odwyku, a to równa się zupełnie nowym wyzwaniom.
Wydaje mi się, że nazwisko autorki już zawsze będzie kojarzyło mi się z potokiem łez. Co prawda „You’d be home now” nie było dla mnie aż takim wstrząsem jak „How to make friends with the dark”, aczkolwiek i tak Kathleen Glasgow umiejętnie wyciska z czytelnika łzy, dźgając taką szpilką nawet w postaci tylko jednego, prostego zdania.
Za sprawą Emory, autorka pokazuje nam, jak wiele ról musimy przyjmować w każdym z naszych środowisk. Czy jest to zależne od nas, czy nie; czy nam się to podoba, czy nie – mamy narzuconą pewną rolę, która raz przylgnie do nas i nie chce nas opuścić. Emory wśród najbliższych osób musiała przyjąć rolę tej odpowiedzialnej opiekunki starszego brata. W szkole postrzegali ją jako dziecko z bogatej rodziny, siostrę „tej seksownej”, ale też i siostrę „tego ćpuna”. Staje się tą, która przeżyła wypadek samochodowy, w momencie, kiedy inni nie mieli aż tak ogromnego szczęścia. Odczucia, przeżycia i stan Emory – to wszystko przestaje być istotne. Dziewczyna jest pewnego rodzaju sensacją, jakimś dziwakiem, którego można oskarżać o wszystko, którego można nienawidzić, aby sobie ulżyć w cierpieniu.
Przerażające dla mnie było to, jak cała sytuacja wpływała na Emory. Zazwyczaj skupiamy się na tym, z czym zmierza się osoba z problemami (i tu wszelakimi: uzależnienie, problemy psychiczne, zaburzenia odżywiania itd.), a także – z czym zmierzają się rodzice owego nastolatka. A co z rodzeństwem? Nie dość, że wszystko odbija się na takiej osobie, to ma ona jeszcze świadomość, że nieważne co, to i tak będzie na drugim miejscu. Rodzice zrobią wszystko, aby ratować dziecko z problemami, ale co z tym drugim dzieckiem? Staje się niewidzialne.
Podobało mi się to, że nie jest to książka o idealnym powrocie dziecka-narkomana do domu. Tu są pomyłki, zawahania, niekomfortowe sytuacje, brak zrozumienia, nadmierne próby niewnoszące niczego. Nie jest idealnie, nie jest lekko. Bo i nie jest to powrót z sanatorium w Ciechocinku, czy z urlopu w Mielnie.
Autorka porusza również wątek tego, ile jesteśmy w stanie zrobić dla kogoś, kogo kochamy. Ile jesteśmy w stanie zrobić dla rodziny? Jak bardzo osoba, którą kochamy, może nas zranić? Czy jesteśmy w stanie odpuścić, mimo że rozszarpuje nam to serce na milion kawałków? Czy zrobiliśmy wystarczająco dużo? A może, gdybyśmy zrobili więcej, to byłoby dobrze, lepiej? Nie ma na to jednoznacznych odpowiedzi, jednakże podczas lektury możemy zastanowić się nad tym wszystkim.
Niekiedy, nawet jeśli chcemy, tak bardzo, bardzo chcemy, żeby było dobrze, to dobrze nie jest i nie będzie. Kiedyś ktoś mi powiedział, że całego świata nie zbawię. I miał rację. Tylko jak dopuścić do siebie myśl, że to, co robimy, to już wystarczająco? Jak rozprawić z wydarzeniami, którym mogliśmy zapobiec? Albo jak pogodzić się z tym, że tak naprawdę nic nie zależało od nas? Jak sobie wybaczyć, jak wybaczyć innym? I tu znowu – autorka daje nam, za sprawą historii Emory i Joey’a, idealną podkładkę pod nasze przemyślenia.
Oczywiście autorka tworzy pewien profil osoby uzależnionej i to dobrze, ponieważ przybliża nam to, jak osoby uzależnione myślą, jak odczuwają pewne kwestie, jak mogą się zachować. Z drugiej strony za sprawą terapeuty Joey’a jest nam przekazywane, że każda osoba, która jest uzależniona, będzie zachowywała się inaczej, a też i jej proces wychodzenia z nałogu będzie inny. Nie zawsze skuteczny. Nie zawsze taki, jak byśmy chcieli.
Mogłabym wymieniać tutaj wiele zalet książki, ale głównym plusem „You’d be home now” jest to, że książka skłania do przemyśleń. Do takich brutalnych, niekomfortowych. Jakby torowała sobie drogę do tych miejsc w naszym umyśle, do których nie chcemy podążać. A jesteśmy tam i musimy coś z tym zrobić.
Osobiście jak najbardziej polecam. Autorka ma lekkie pióro i potrafi niesamowicie wciągnąć czytelnika, poruszając brutalne tematy w sposób z jednej strony komfortowy (czujemy, że chcemy o tym czytać), a z drugiej paskudnie niekomfortowy (wiemy, że nas zaboli). Przywiązujemy się do bohaterów i z chęcią śledzimy ich losy, jednocześnie nie chcąc tak brutalnych historii śledzić.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Jaguar.