Bohaterem kolejnej biografii Mariusza Urbanka jest Jerzy Waldorff, człowiek-instytucja w powojennej Polsce, niezrównany popularyzator muzyki. Wciąż pamiętam jego telewizyjne występy, górnolotny styl, noszenie się z pańska, demonstracyjną staroświeckość; jakby arystokrata z XIX wieku przeniósł się w przaśną PRL-owską rzeczywistość. Pomnę jak w wieku pacholęcym czytałem jego 'Sekrety Polihymnii' – książkę, która wprowadziła mnie w świat muzyki klasycznej (nie wiedzieć czemu Urbanek używa w książce terminu 'muzyka poważna', przecież to bywa całkiem wesoła muzyka...).
Dostajemy solidną biografię człowieka, który urodził się jeszcze w czasie zaborów (w 1910 r.), a zmarł już w III RP (w 1999 r.), żył zatem w ciekawych czasach... Pochodził z bogatej rodziny ziemiańskiej, był dobrze wykształcony, znał języki, jeszcze jako dziecko zwiedził pół Europy, oprócz studiów muzycznych odbył też prawnicze, bo ojciec uważał, że musi mieć solidny fach w ręku. Dosyć wcześnie zaczął karierę dziennikarską, głównie jako krytyk muzyczny. Cieniem na jego życiu położył się przedwojenny antysemityzm i podziw dla faszyzmu, napisał wtedy książkę, w której wychwalał reżim Mussoliniego; wypominano mu to do końca życia.
W czasie wojny był jednym z głównych organizatorów półlegalnego życia muzyczno-literackiego w okupowanej Warszawie. Po wojnie zaś przeniósł się na parę lat do Krakowa, gdzie był redaktorem 'Przekroju'. Co ciekawe, pił w tym czasie mocno wódkę z krakusami, ale żaden nie zaprosił go do domu; mieszczaństwo podwawelskie z góry traktowało przybyszów z okupowanej Warszawy.
Był Waldorff świetnym animatorem kultury: na przykład odkrył przed wojną Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i bardzo opiekował się jego rodziną w czasie wojny, gdy poeta siedział w obozie jenieckim, a po wojnie ściągnął go do 'Przekroju'. A po wojnie stał się prawdziwą instytucją, dzięki jego staraniom otwarto muzeum Karola Szymanowskiego 'Atma' w Zakopanem, uchronił też od upadku wiele pałaców i muzeów. Był tak popularny, że władze komunistyczne się go po prostu bały, więc potrafił załatwić z pozoru bardzo trudne sprawy.
Środkowa część książki nieco nuży, za dużo pisze na przykład Urbanek o potyczkach Waldorffa z komunistyczną cenzurą.
Niewątpliwie dziełem życia Waldorffa było ratowanie Powązek, które w latach 70. były w opłakanym stanie. Dzięki jego energii ta narodowa nekropolia została przywrócona do życia. To jego pomysłem było zaduszkowe kwestowanie na odbudowę Powązek; owo kwestowanie stało się już piękną coroczną tradycją.
A potem przyszła starość i nieuniknione kłopoty zdrowotne, podchodził do nich z humorem:, «Mówił i pisał, że ludziom w jego wieku Pan Bóg daje znak, że nadchodzi koniec, odbierając władzę albo w nogach, albo w głowie. Więc on i tak jest Stwórcy wdzięczny za to, że jego „trzepnął” po nogach.»
Dostaliśmy solidną biografię przywracającą pamięć o tym nietuzinkowym człowieku.