„Upór bywa cnotą, zbyt często poddajemy się przed osiągnięciem celu”
Książka opowiada historię Elirrianoi, dziewczyny, która nie zna swojej przeszłości. Wyłowiona z morza przez piratów, kilka lat wychowywała się na ich statku, by później, w ramach handlowego przymierza, zostać oddaną pod opiekę Księżnej Maeve na zamek w Ysborgu. Gdy znienawidzona przez nią księżna zapada na tajemniczą chorobę, to właśnie Lirr jest zmuszona udać się w niebezpieczną podróż po lekarstwo. Po drodze czeka na nią wiele przygód. Początkowo podąża za nią jedynie tajemniczy kruk, jednak z czasem zyskuje kolejnych niezwykłych towarzyszy podróży, którzy z różnych powodów pomagają jej w wypełnieniu zadania.
„Tak naprawdę nie jest przecież najważniejsze, kim byłaś, ale kim jesteś. W dniu, kiedy odpowiesz sobie na to pytanie, zagadka twojej przeszłości przestanie być dla ciebie aż tak istotna.”
Lirr to postać, która najbardziej odpychała mnie od książki. Tak irytującej bohaterki chyba wcześniej nie spotkałam. Kompletnie nie ogarnięta, stosująca zasadę najpierw działam potem myślę i nie umiejąca trzymać języka za zębami, ciągle pchała się w tarapaty. Dodatkowo jej wzdychanie do księcia i to jak dawała mu sobą manipulować sprawiało, że wielokrotnie miałam ochotę odłożyć książkę i do niej nie wracać. Ja rozumiem, że nie zna swojej przeszłości przez co ma kilkuletnią lukę w pamięci. Wiem, że pierwsza miłość bywa trudna, ale jakoś jej zachowanie wobec Caela w ogóle nie pasowało mi do prawie dorosłej osoby wychowanej wśród piratów. Jedyne, co w niej lubiłam, to jej wyjątkowo kwieciste przekleństwa. Na szczęście szybko pojawił się kruk, który skradł moje serce i wywołał ciekawość wystarczająco dużą bym dokończyła tę historię.
Milda była kolejną istotą, która zdobyła moją sympatię, roztrzepana i trochę dziecinna rusałka, była tak urocza, że sama dałabym się jej uwieść. Choć i ona miała swoje wady, najbardziej widoczne po koniec książki.
Za to Raiden jest tym, którego, wbrew logice, pokochały niemal wszystkie czytelniczki. Cyniczny i niebezpieczny mag, działający według własnych zasad nie raz wyprowadzał naszą bohaterkę z równowagi. Moim zdaniem jest jedną z najciekawszych postaci w książce i gdyby nie on, pewnie nie dotrwałabym do jej końca.
Cael, Maeve i Viorel działali mi na nerwy w miarę po równo, choć każde z nich z innego powodu. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu że Księżna i Medyk mają wspólne tajemnice i znali się już wcześniej (choć mogę się mylić). Za to książę bawiący się uczuciami Lirrian i manipulujący nią wyjątkowo podnosił mi ciśnienie.
„Być może prawdziwa wolność jest zawsze okupiona samotnością”
Książka od pierwszej strony urzekła mnie przepięknym językiem. Opisy budynków (szczególnie zamek Raidena) i baśniowych krajobrazów były bardzo realistyczne i sprawiały, że czułam jak bym tam była. Historia, z początku powolna i trochę nudna, nabiera tempa gdy dziewczyna spotyka rusałkę, a kiedy poznajemy Raidena to już nie sposób się oderwać. Jest to opowieść pełna magii i zapachu morza, idealna na wakacje, lub zimowe wieczory, gdy chcemy powspominać letni czas. Przyznam, że za drugim razem czytało mi się ją łatwiej i nawet Lirr nie irytowała aż tak bardzo, być może dlatego, że znałam już świetny drugi tom. Pokochałam wykreowany przez Marię Zdybską świat, jego tajemnice i złożonych, doświadczonych przez los bohaterów. Jest to naprawę dobrze napisana fantastyka, ze świetną fabułą i niezwykle realistycznie ukazanymi emocjami postaci, bardzo działająca na wyobraźnię. Odkładając książkę, żałowałam, że to już koniec.