„Zgłosiła się na ochotnika, chciała, by rozerwało ją na kawałki, pragnęła natychmiastowej, nagłej śmierci i żeby było po wszystkim. A nie tak.”
W dobie pandemii, sięgnęłam po „Wysłanniczkę”, książkę która opowiada o bioterroryzmie. Myślę, że temat jest bardzo aktualny. Jest to historia zagubionej dziewczyny, Darii, która pała żądza zemsty za śmierć najbliższych. Postanawia się rozprawić się ze wszystkimi. Zostaje nosicielką wirusa superospy. Ma za zadanie zarazić jak największą ilość osób, ma określone cele. Pozycja ukazuje szesnaście dni z życia bioterrosrystki.
„Może i jest kobietą, ale i wojownikiem. Poświęciła swoje życie w imię Boga, oddała je już, i bez względu na to, co się z nią stanie, nawet jak skóra będzie z niej schodzić płatami… będzie walczyć dalej. Stawiać opór. Do ostatniej kropli swojej skażonej krwi. Do samego końca.”
Daria przemierza Amerykę rozsiewając zarazki. Jej dotyk jest śmiercionośny, wszystko w jej otoczeniu zostaje skażone. Jej bliskość zabija. Porównuje się do strzały przemierzającej kraj. W zaledwie dziewięć dni od rozpoczęcia zadania, wirus uaktywnia się w każdym miejscu, w którym przebywała. Choroba dociera nawet do miejsc w których Daria nie była. Superosopą zarażają także inne zakażone przez kobietę osoby. Wirus rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie. Dodatkowym powodem do niepokoju jest wykrycie wąglika w kilku strategicznych i zaludnionych miejscach. Bioterroryzm jest ukazany z każdej strony. Czoła temu zagadnieniu próbuje stawić Sam, który jest specjalistą od wąglika. Doskonale zna on cykl przeżycia wirusów. Potrafi wczuć się w umysł bioterrorysty, stara się stworzyć antidotum. Niestety przez obowiązki zawodowe nie dane mu jest pożegnać żony.
Akcja książki toczy się dwutorowo. Z perspektywy Darii, roznoszącej zarazę oraz Sama, konsultanta FBI, który próbuje stawić temu czoła. Dzięki temu zabiegowi możemy lepiej poznać tych bohaterów oraz ich rozterki, problemy z którymi się mierzą. I szczerze powiem, że bardzo polubiłam oboje. Zarówno Darię, która moim zdaniem przeszła ogromną przemianę. Z chętnie rozsiewającej ospę terrorystki, pod wpływem wielu zdarzeń, a szczególnie dobrych rzeczy, których doświadczyła od obcych osób, zmienia swoje nastawienie. Zaczyna żałować podjętej decyzji. Dodatkowo przez cały czas towarzyszą jej rozmaite obawy. W każdej chwili może umrzeć, nie zna dokładnie objawów choroby, której jest nosicielką. Nie wie, czy nie jest śledzona. Miewa napady paniki, boi się, że została namierzona. Nie wie kiedy zachoruje, szczepionka, która została jej podana ma opóźnić aktywność wirusa. Nie uspokaja jej to, często szuka u siebie pierwszych objawów ospy. Pomimo swoich leków i obaw, stara się jak najlepiej wykonać zadanie. Wszędzie gdzie wchodzi, dotyka możliwie jak największej ilości rzeczy powierzchni, chętnie rodzaje skażone wizytówki czy napiwki.
Autor porusza niełatwy temat. Bioterroryzm nie jest czymś wymyślonym. Jest on możliwy, zwłaszcza w obecnych czasach. Na pewno wielu z nas się zastanawiało czy panująca pandemia nie jest efektem wycieku wirusa z laboratorium. Procedury, które w książce zastosowano, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się superospy są bardzo zbliżone do tych, które znamy z czasów walki z koronawirusem. Dodatkowo zarysowane zostaje polityczne tło Ameryki oraz całkowity przekrój społeczeństwa. Stephen Miller przedstawia swoje spostrzeżenia na temat obywateli tego kraju.
„Ameryka to miejsce, gdzie dobra idea przerodziła się w szaleństwo (…).”
Jest to bardzo rzeczywisty thriller, który trzyma w napięciu do samego końca. Ciekawe były wtrącenia, jakby autor wyobrażał sobie film na podstawie swojej książki. Dzięki temu bardziej przemawiał do wyobraźni czytelnika. Niestety książka nie skończyła się tak jak chciałam. Zakończenie odrobinę mnie rozczarowała, ale to dlatego, ze za bardzo przywiązałam się do bohaterów. Polubiłam nawet Darię, która przecież zabiła setki, jeśli nie tysiące osób. Myślę, ze to była zagubiona kobieta, której w życiu zabrakło miłości. W momencie w którym poczuła dobro, zaczęła się zmieniać i zastanawiać nad słusznością swojego wyboru. Miałam także nadzieję na inne poprowadzenie wątku Sama. Myślałam, ze wszystko dobrze się skończy. Niestety, tak jak w życiu zakończenia bywają różne.
„Nie miała pojęcia. Chce jej się krzyczeć… Ale to nic nie da. Nie ma usprawiedliwienia. Nie może już nic zrobić. Znowu są łzy, potem wysychają i wreszcie dociera do niej, że nie powinna się dziwić. A jednak, mimo wszystkiego, przez co przeszła, nadal nie zdawała sobie do końca sprawy, ile zła może wyrządzić człowiek.”