"Wyleczeni" to thriller medyczny, co dla mnie było wystarczającą zachętą do tego, by po tę książkę sięgnąć. Jasne, to debiut i wiem, że wiele osób nie chce dawać takim szansy, ale szczerze? Często zdarza się, że właśnie te pierwsze powieści są tak dopracowane, tak przemyślane, że ma się wrażenie, jak by czytało się książkę doświadczonego autora. I tutaj z radością przygarnęłam od Wydawnictwa Zysk i S-ka egzemplarz przedpremierowy, by móc Wam podpowiedzieć czy warto zamówić, czy warto przeczytać :)
Co znajduje się w środku, w treści? Główną bohaterkę, Martę, której po nocach śni się jeden koszmar i nie jest to wytwór wyobraźni. Kobieta w dzieciństwie widziała jak mordują jej matkę i choć od dawna już ten sen jej nie nawiedzał, to własnie kiedy w szpitalu, w którym pracuje został zabity zastępca ordynatora, ona właśnie z tym koszmarem znów się zmaga i właśnie przez to zastanawia się, czy te wydarzenia nie są ze sobą powiązane. I w tym miejscu chciałabym powiedzieć, że to zalążek na świetny dreszczowiec, już w tym momencie czytelnik odczuwa niepokój i zaczyna się zastanawiać, o co chodzi. Ale nie, autorka postanowiła tępym, plastykowym nożem poorać mnie po tętnicy szyjnej i dorzucić seryjnego mordercę, grasującego po Warszawie. No cóż, jak by tego było mało, dostajemy jeszcze wątek typowo obyczajowy. Nosz kurczę, ile na raz?
Mam wrażenie, że autorka chciała zbyt wiele na raz umieścić w tak niewielkiej ilości znaków, bo zahacza o kilka wątków, zostawia nie oczywistości pewnie z zamysłem na kolejny tom lub nawet serię, a mimo to odczuwam niedosyt. Miał być thriller i w pewnym sensie jest i nie oczekiwałam, że akcja będzie pędzić, ale mimo wszystko jest zbyt wolna, choć to moje subiektywne odczucie. Mimo to lubię, kiedy w dreszczowcu nawet jeśli bardzo powoli doczłapujemy się do zakończenia, to po drodze wstrzymuję oddech z nerwów i niepokoju. W tym przypadku tego nie ma, przez co się nieco robi nudno.
Pomieszanie wielu pomysłów spowodowało, że momentami miałam ochotę przeskoczyć o kilka stron, bo autorka skupiała się aż nadto na kontekście obyczajowym. Natomiast, muszę przyznać, że pomiędzy wierszami zadawała też czytelnikowi masę ważnych pytań i dzięki temu po lekturze odczułam potrzebę, by usiąść, przemyśleć co autorka chciała mi przekazać.
A z plusów, to bohaterowie. Pewnie nie pomylę się w stwierdzeniu, że Alicja Horn wyciągnęła ze środowiska medycznego wiele cech charakteru i przypisała je postaciom w swojej książce, a główna bohaterka, choć zmaga się z przeszłością i jest nieco irytująca, to obdarzyłam ją sympatią i chętnie sięgałabym po nawet serię, w której odgrywałaby pierwsze skrzypce. Może bardziej w strefie właśnie medycznej, w której wydaje mi się, że autorka czuje się jak ryba w wodzie?
Podsumowując ten debiut jestem nieco rozdarta, bo myślę, że wiele pracy zostało włożone w stworzenie tej powieści, a jednocześnie czuję niedosyt i wolałabym, żeby objętościowo była jeszcze raz lub dwa razy taka, a by poruszone zostały bardziej niektóre wątki, bo jakoś tak czułam, że nieco zostały potraktowane po macoszemu.
Czy polecam? Tak, to coś nieco innego i ciekawego na polskim rynku wydawniczym, ale uprzedzam lojalnie, że akcja jest powolna, choć pomysł był ciekawy. Ode mnie 6/10 gwiazdek i czekam na kolejną książkę autorki, bo myślę, że będzie tylko lepiej, będzie się rozwijać i mam nadzieję, że nie będzie pchać wszystkich pomysłów, które aktualnie pojawiają się w jej głowie do jednej powieści!
Wydawnictwu Zysk i S-ka dziękuję za możliwość przeczytania jeszcze przed premierą!