Zacznę może od tego, że bardzo lubię autora. Jest moim zdaniem rzetelny, pisuje o bardzo ciekawych kwestiach historycznych i robi to w sposób przystępny dla ludzi nie będących historykami, a jedynie interesujących się w jakimś stopniu historią.
To nie pierwsza jego książka, którą czytałam - i z pewnością nie ostatnia, jako że po tej lekturze czuję się jeszcze bardziej zachęcona do kolejnych.
Tym razem zaczyna się dziwnie - miało być o polskim królu, a pierwsze słowa są poświęcone Herostratesowi - ale jak wynika z ciągu dalszego, jest to wielce właściwe rozpoczęcie całej historii.
Zaczyna się od Herostratesa, żeby uświadomić zarówno czytelnikom, jak i osobom mającym ochotę na dokonywanie przekłamań w historii, że tego typu działania nie mają sensu, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto napisze bodaj kilka słów - i wymazywanie kogoś lub czegoś z dziejów okaże się nieskuteczne.
Bohaterem opowieści jest Bolesław II, zwany Mieszkowicem (synem Mieszka), Zapomnianym lub Okrutnym. Król, którego próżno szukać w składzie pocztu królów polskich, o którym nie naucza się na lekcjach historii, o którym nawet zawodowi historycy nie wspominają za często, niejednokrotnie twierdząc, że skoro nie został opisany w kronikach, to znaczy, że nie istniał, ale zanim dochodzimy w lekturze do głównego bohatera, mamy okazję zapoznać się z wieloma aspektami życia wczesnych Słowian, ich wierzeniami, powstawaniem państwa Polskiego i kwestiami religijnymi.
Już we Wstępie autor uświadamia czytelnikowi, że kroniki naszych słynnych dziejopisów - Galla Anonima, Wincentego Kadłubka i Jana Długosza - pełne są przemilczeń, przekłamań, treści dodawanych na bazie wyobrażeń piszącego, a przede wszystkim - są pisane na zamówienie: konkretnego władcy i kościoła, co bardzo zdecydowanie ukierunkowuje tekst. Zatem uznawana przez nas obecnie prawda historyczna, oparta na kronikach, jest jedynie prawdą historyczną według piszących owe kroniki, a nie zbiorem rzeczywistych faktów - i w takim razie, nie należy jej przyjmować na wiarę i z przekonaniem o jej prawdziwości, zaś cenzura i czarny piar nie zostały wymyślone w ostatnich czasach.
Pierwszy rozdział przybliża nam wierzenia Słowian - tu też mnie autor nieco zaskoczył stwierdzeniem, że przypisywane słowiańskim bogom imiona i atrybuty mogły zostać zmyślone przez opisujących dzieje kronikarzy, którzy tworzyli analogie do znanych sobie mitologii, zaś w gruncie rzeczy Słowianie "... najpierw wierzyli w coś, w jakieś konkretne zjawisko przyrody, w cykliczność aury, a dopiero potem w kogoś. Pokorni wobec tych zjawisk i wydarzeń, z czasem starali się je personifikować i przypisywać jakiemuś bogowi. ..." . Czyli jeśli ktoś współcześnie odwołuje się do słowiańskich bogów, to może się okazać, że nie do końca właściwie. ;)
W rozdziale drugim autor stawia interesujące pytanie - dlaczego Mieszka I nie wyniesiono na ołtarze? W większości przypadków władca, który zaprowadzał w swoim kraju chrześcijaństwo, zostawał uznany za świętego w kościele katolickim - dlaczego tak się nie stało w przypadku Mieszka I? I znów zanurzamy się w historii nieznanej szerszemu ogółowi, historii, o której nikt nigdy nas nie uczył - że Mieszko I nie był poganinem, a na ziemiach ówczesnej Polski istniało już chrześcijaństwo w obrządku słowiańskim. Wprowadzane przez Cyryla i Metodego, powoli i stopniowo, z użyciem języka ojczystego, obejmowało sporą część kraju, istniały nawet biskupstwa i słynny chrzest z roku 966 (choć jest to data raczej umowna) - był jedynie konwersją na inny obrządek, ale tej samej religii.
Rozdział trzeci opowiada głównie o owym wcześniejszym chrzcie, o misji Cyryla i Metodego, o liturgii w języku słowiańskim - i o tym, jak gwałtownie i brutalnie zaczęto wprowadzać nową liturgię (bo właściwie nie nową wiarę), po przejściu na chrześcijaństwo rzymskie, co robił nawet uznawany obecnie za miłosiernego misjonarza św. Wojciech.
Kolejne rozdziały poświęcone są siłowemu wprowadzeniu chrześcijaństwa rzymskiego na ziemiach polskich, przy czym autor opisuje, jak szybko ciężar kosztów budowy i utrzymania kościołów i klasztorów został zrzucony na ludność, jak wprowadzano niejasne dla ludzi zakazy i nakazy, których nieprzestrzeganie wiązało się z ciężkimi karami, jak wprowadzane terrorem i strachem łacińskie chrześcijaństwo od samego początku napotykało na wrogość większości książęcych poddanych - czemu, co jest już moim zdaniem - absolutnie nie można się dziwić.
Po śmierci Mieszka II doszło do pogańskiej rebelii, w czasie której znękani ludzie zaczęli burzyć kościoły i klasztory, chcąc przebłagać dawnych bogów i prosić ich o powrót, bo za dawnych czasów żyło się dostatniej i spokojniej, niż pod rządami tego nowego boga, który choć był niby taki sam, to jednak walczył z własnymi przejawami w chrześcijaństwie słowiańskim czy bizantyjskim. I tu na scenę dziejów wkracza nasz tytułowy bohater - najstarszy syn Mieszka II - Bolesław II, który jako pierworodny obejmuje tron po ojcu. W chwili, kiedy na ów tron wstępował, rebelia pogańska była już w pełni rozkwitu i młody król nie miał właściwie innego wyboru, jak się do niej przyłączyć, gdyż w przeciwnym wypadku zostałby przez nią zmieciony.
Rozdział piąty - to długie dywagacje na temat faktu, czy wzmiankowany król w ogóle istniał, jak wygląda ta kwestia w kronikach - zarówno naszych, jak i sąsiednich krajów, jak można mimo pominięcia jego imienia wydedukować fakt, że rzeczywiście urodził się, nie umarł we wczesnym dzieciństwie i panował. Nie ukrywam, że czytałam te fragmenty z ogromną przyjemnością, bardzo ciekawe było obserwowanie, jak autor z kilku wzmianek w różnych tekstach wyciągał wnioski, jak potrafi logicznie uzasadnić, dlaczego do takich, a nie innych wniosków doszedł. To oczywiste, że musiał istnieć najstarszy syn pary królewskiej, skoro dwóch innych przeznaczono do służby bożej - żaden władca nie odda do klasztoru jedynego następcy tronu, dziwię się, że wielu historyków upiera się przy niemożności istnienia Bolesława II, lub twierdzi, że był on dzieckiem z nieprawego łoża i podaje jako datę jego urodzin moment, kiedy Mieszko II był już wykastrowany....
W dalszym ciągu lektury dowiadujemy się o stosunkach króla z matką i bratem (późniejszym Kazimierzem Odnowicielem, który to odnowienie państwa przyniósł na niemieckich i ruskich mieczach), o fakcie, że Rycheza uciekając do Niemiec ogołociła skarbiec królewski z kosztowności i regaliów, których dynastia już nigdy nie odzyskała, o rzekomych okrucieństwach których doświadczyli księża w czasie pogańskiego powstania (choć np. biskup wrocławski przeżył spokojnie owe cztery lata w swojej rezydencji w Smogorzewie), o opisywanej w kronikach klątwie Gaudentego (sporo jest dywagacji na temat czasu jego życia i możliwości rzucenia klątwy), o najeździe Brzetysława I na Polskę, po której została praktycznie spalona ziemia (trochę się nie dziwię czeskiemu księciu, w końcu Bolesław Chrobry oślepił i dożywotnio uwięził jego ojca). Jest też mowa o śmierci Bolesława II - prawdopodobnie zamordowanego, ale żadnych bliższych informacji na ten temat nie ma w żadnych kronikach.
Potem czytamy o spotkaniu w Allsted cesarza niemieckiego i wielkiego księcia Rusi Kijowskiej, którzy doszli do wniosku, że potrzebują mieć między sobą słabe i posłuszne im państwo buforowe, więc za ich przyzwoleniem i z ich poparciem militarnym - do kraju wrócił młodszy syn Mieszka II, Kazimierz - zwany przez nas Odnowicielem, a w rzeczywistości tylko marionetka w rękach Niemców i Rusinów, który dzięki ich wsparciu wojskowemu pokonał Miecława mazowieckiego, będącego jedynym silnym władcą dzielnicowym - na tyle silnym, że nawet Brzetysław I nie próbował zaatakować jego włości, choć spustoszył wszystkie pozostałe polskie ziemie.
Pod koniec książki autor przypomina jeszcze postać króla Bolesława Śmiałego, który z uwagi na swoje zasługi w chrystianizacji kraju i ścisłą współpracę z papiestwem miał szansę zostać świętym, ale niestety - nasz narodek tak namieszał, że zamiast dzielnego króla na ołtarze wyniesiono skazanego przez niego na śmierć za zdradę stanu biskupa.
Czytałam tę książkę z ogromną przyjemnością, bo jest napisana świetnie, daje mnóstwo informacji w sposób, który absolutnie nie jest nudny czy trudny, ale z drugiej strony - szlag mnie też nieraz trafiał.
Na to siłą wprowadzane łacińskie chrześcijaństwo, na zmuszanie poczciwych i łagodnych ludzi do pracy ponad siły na rzecz księży i klasztorów, na rugowanie słowiańskiej odmiany chrześcijaństwa, która była chyba przyjaźniejsza w odbiorze, ogólnie na wiele kwestii, które się w naszej historii zadziały.
Zdaję sobie sprawę, że państwo nie utrzymałoby się, nie zaistniało na dobre, gdyby pozostało przy dawnych bogach, lub przy chrześcijaństwie słowiańskim, zbyt silny był nacisk Rzymu, zbyt chętnych do zagarnięcia naszych terenów mieliśmy sąsiadów - ale ciekawa jestem, jak wyglądałaby historia alternatywna, gdyby udało się jednak tej mieczem i ogniem szerzonej wiary uniknąć, gdyby słowiańskie plemiona zjednoczyły się w oporze - co by wtedy było? Jak wyglądałby świat?