Torbjørn Færøvik - norweski pisarz, historyk i dziennikarz, niegdysiejszy pracownik norweskich mediów, specjalizujący się w kontaktach z Chinami zdecydował się odbyć współczesną podróż pociągiem trasą słynnego Orient Expressu, odwiedzając miasta, w których ów pociąg się zatrzymywał, a nawet posuwając nieco dalej, gdyż Orient Express kursował z Paryża do Konstantynopola, zaś autor wypuścił się aż do Samarkandy.
Zamiarem autora było zwiedzenie miast-przystanków, obserwowanie zmieniających się ludzi, kultur i krajów - i moim zdaniem został ten zamiar zrealizowany w sposób arcyciekawy.
Czytałam tę książkę dość długo, gdyż dla mnie nie nadaje się do połknięcia, jest tak zapełniona mnóstwem informacji, ciekawostek, obrazów - że nie da się wchłonąć tego jednym haustem. Podróż zaczynamy w Londynie, choć stamtąd Orient Express nie wyruszał w trasę, ale tam przyleciał autor, żeby się stopniowo przemieścić dalej. I od pierwszych stron, od opisu zamglonego Londynu, zapragnęłam zobaczyć to, co tak wspaniale maluje słowem autor - musiałam otworzyć sobie zdjęcia Londynu, poszukać obrazów Turnera, posłuchać koncertu organowego Bacha... Muszę stwierdzić, że forma opowieści niezwykle mi odpowiada, autor opisuje, opowiada, ale nie epatuje, nie tworzy jedynie słusznej wersji, co wyraźnie widać w kolejnych rozdziałach. Razem z nim jedziemy Eurostarem, wspominamy życie i twórczość Dickensa, dowiadujemy się o niegdysiejszych sposobach budowania dróg, a w końcu - dojeżdżamy do Paryża. Tam też autor opowiada nam o historii miasta, o jego rozbudowie, o belle epoque, malarzach i pisarzach, bukinistach nad Sekwaną, Moulin Rouge, bytności w Paryżu Orwella, cały rozdział naszpikowany jest mnóstwem ciekawostek i kusi, by sięgnąć do obrazów i muzyki, do wspomnień o ludziach, o których napomyka, do historii miasta.
Kolejne przystanki to Monachium, Salzburg, Linz i Wiedeń - tu autor w dużej mierze skupia się na historii II Wojny Światowej, na życiu Hitlera, jego działalności, na powstaniu pierwszego obozu koncentracyjnego w Dachau, paleniu książek w 1933 roku, stosunku Einsteina do Niemiec i opowiada o czymś, o czym nigdy nie słyszałam - nieudanej próbie zamachu na Hitlera w 1939 roku - gdyby się powiodła, może zapobiegłoby to Holokaustowi i całemu okropieństwu wojny? Po dojechaniu do Wiednia - zmiana klimatu, choć tu także jest sporo nawiązań wojennych, jak choćby aneksji Austrii, czy tego, że słynny koncert noworoczny został po raz pierwszy wykonany dla nazistowskich oficerów, którym się nudziło, ale wraca klimat muzyki, historia dynastii Habsburgów, opera Wiedeńska, a nawet odparcie nawały tureckiej (przy czym nie wspomina ani słowem o polskiej armii i Janie Sobieskim), czyli sięga do historii Austrii głębiej i dalej niż tylko w XX wiek.
Następne rozdziały dotyczą Węgier, Rumunii i Bułgarii, ale tu mam wrażenie, że autor nie do końca odrobił lekcje, skupił się prawie wyłącznie na historii powojennej, na okresie demoludów, choć oczywiście są wzmianki o historii tych krajów, tyle że moim zdaniem jest tu pewne ograniczenie, wydaje mi się, że autor nie za wiele wie na temat krajów, które były przez wiele lat niedostępne dla Norwega. Jest to widoczne szczególnie wyraźnie, kiedy przechodzi się do rozdziału dotyczącego Stambułu - tam znów mamy mnóstwo odniesień do historii (np. nie miałam pojęcia, że znany mi z nazwy sobór w Nicei w 325 roku odbył się w istocie w Turcji, w mieście nazywającym się obecnie Iznik), do sztuki, do innych podróżników lub pisarzy odwiedzających Turcję, także do ludobójstwa Ormian, o którym do dziś raczej mało kto mówi i nikt nie pociągnął za to Turcji do jakiejkolwiek odpowiedzialności. No a przejazd do Gruzji, Armenii, Azerbejdżanu - to już prawdziwa uczta, przynajmniej dla mnie, bo nie mam praktycznie żadnego pojęcia o tych krajach i ich historii, a tu jest i o braciach Alfreda Nobla zakładających spółkę wydobywającą ropę naftową, i o Dawidzie Budowniczym, królu z XII wieku, który zjednoczył Gruzję, oczywiście mnóstwo o Stalinie i jego życiu, o Timurze Chromym, o roponośnych polach, zanieczyszczeniu środowiska, wyzysku, korupcji, jedwabnym szlaku, kontaktach z Chinami i mnóstwie innych rzeczy, dzięki którym zainteresowałam się tamtym regionem i mam zamiar poszukać wielu informacji na jego temat.
Niestety, w tej beczce miodu musi się znaleźć także łyżka dziegciu - ktoś się przy wydaniu tej książki nie popisał. Nie wiem, czy to wina tłumacza, redaktora czy korektora, ale rzucały mi się w oczy, szczególnie pod koniec, rozmaite dziwne błędy.
Na stronie 442 są zdania: "Stalin był niskiego wzrostu, ale zawsze wyprostowany. Jego imię oznacza stal i faktycznie miał stalowe spojrzenie. ..." - o ile wiem, Stalin miał na imię Józef, więc trudno powiedzieć, że jego imię oznacza stal.
Na stronie 519 mamy tekst: "... Przez wiele lat po tragedii ocaleni mieszkali żyli w prowizorycznych namiotach. ..." - to mieszkali czy żyli? Bo brzmi to mocno niezręcznie.
Na stronie 560 forma, która mnie cofnęła: ".. Siedziało tu dwóch Brytyjczyków i oboje zostali ścięci. ..." - no przepraszam bardzo, dwóch facetów i oboje???
Na tej samej stronie jest informacja, że Brytyjczycy to byli Charles Stoddart i Arthur Conolly, ale już na stronie 572 mowa jest o Arthurze Conally'm, więc jak właściwie nazywał się skazany na śmierć przez Nasrullaha Khana człowiek?
Na stronie 580 dowiadujemy się, że: "... Samarkanda została ograbione z bogactwa...(...) " - czyli kolejny błąd, który potwornie gryzie w oczy.
Na stronie 595 czytamy: "... Wcześniejsze wyprawy Timury zawsze odbywały się wiosną. ..." - przypomnijmy, że chodzi o wodza Timura Chromego, który chyba poczułby się mocno dotknięty formą żeńską, a na stronie 599 ktoś twierdzi, że: "... Timur miał 173 centymetrów wzrostu ..." - ja bym twierdziła, że 173 centymetry.
Na stronie 603 jest dłuższa treść, która mnie mocno wkurzyła: "... Interesy Xi Jinpinga, chińskiego sekretarz partii sięgają jeszcze dalej. (...) Ścisła współpraca zapewniłaby Chińczykom dostęp do strategicznych surowców. Mogłyby zapłacić za nie gotowymi produktami (...)" - tu już po prostu ręce opadają, czy nikt tego tekstu nie przeczytał przed wydaniem??!
Szkoda wielka, że tak ciekawa pozycja została potraktowana przez wydawcę tak po macoszemu.