Wspomnienia prawnika z Miami pracującego dla mafii. Facet walczył w Wietnamie, a po powrocie z wojny rzucił się w wir wielkomiejskiego życia końca lat 70.: seks, dragi i rock and roll. W tym czasie, jak pisze, w Miami wszyscy wciągali kokainę i palili trawkę: bankierzy, prawnicy, biznesmeni i inni. A ci, co dostarczali towar, zarabiali miliony. Zadaniem naszego bohatera było wyczyszczenie owych milionów, a później przelanie ich na konta w szacownych amerykańskich bankach. Robił to z dużym sprytem, w książce szczegółowo opisuje różne metody prania pieniędzy, i to jest może najciekawsze.
Interesujące jest jego uzasadnienie swojej aktywności: „Widziałem w handlu narkotykami przestępstwo bez ofiar, a wysiłki rządu zmierzające do rozprawienia się z tym kwitnącym biznesem odbierałem jako naruszenie prawa do życia wedle uznania.” Czegóż to ludzie nie wymyślą, żeby usprawiedliwić niecne czyny... Poza tym pisze, że pierwsze miliony wyprał dla zgrywy, żeby pomóc przyjacielowi, już mu wierzę! Gość robi z siebie prawnika-filantropa, tacy nie występują w przyrodzie.
Z drugiej strony facet to ryzykant, np. systematycznie przewozi samolotem rejsowym z Miami na Karaiby setki tysięcy dolarów ukrytych w torbie, czyli jest zwyczajnym przemytnikiem. Gdyby go złapano, poszedłby na długie lata do ciupy. Pisze, że robił to dla dreszczyku emocji, dla przeżycia ładunku adrenaliny. Może i tak... W pewnym momencie do tego stopnia traci samokontrolę, że przyjmuje od przemytników jako zapłatę pół kilo kokainy i tygodniami trzyma ją w domu. Za coś takiego idzie się w Stanach do więzienia na 15 lat.
W czasie lektury czułem narastającą irytację osobą narratora. Skądinąd inteligentny facet ćpa, zdradza partnerkę, staje się regularnym przestępcą, kompletnie ignorując prawne i moralne skutki swego postępowania, liczy się tylko kasa i używanie życia. A gdy zostaje osaczony przez organy ścigania, to nie waha się wydać swoich kumpli w brudnych interesach (zresztą oni nie pozostają dłużni). W tym światku lojalność i przyjaźń są niczym, każdy każdego zdradza przy najmniejszej okazji.
A kiedy wreszcie bohater książki trafia do więzienia, to kolejna żona błyskawicznie się z nim rozwodzi (to jakoś nie dziwi), a on za denuncjację swoich kumpli załatwia sobie znaczne skrócenie kary. A potem jeździ po kraju z wykładami dla policjantów i prawników: mówi o metodach nielegalnego prania pieniędzy. W ten sposób robi z siebie porządnego człowieka (we własnych oczach). Wyjątkowo nieciekawa postać.
Książka jest dość interesująca, ale za dużo tam koncentracji narratora na własnej osobie i samowybielania, doczytałem do końca z dużym trudem.