Są takie książki, które okazują się naprawdę intensywną przeprawą. I wcale nie ze względu na objętość. Lektura Najpiękniejszego miejsca była jak obejrzenie po raz kolejny jednego ze swoich najbardziej psychodelicznych snów. Już od pierwszych stron autorka każe ci się przenieść w zupełnie nowy świat... który tylko z pozoru jest nowy.
Tak jak czasem film zdołał wyrzucać mnie z ekranu podczas seansu, tak też ta powieść miejscami naprawdę pragnęła mnie z siebie wyrzucić. Trzeba się w nią wgryźć, a to niełatwe. Konieczne jest zaakceptowanie faktu, że trochę się namęczysz, zanim przyłożysz ją do rzeczywistości i faktycznie będzie ona gdzieś pasować. Bo pasuje. Ale to sobie uświadomiłam znacznie później.
Zdawać by się mogło, że Najpiękniejsze miejsce to wykreowana kreacja na kreacji. A tak naprawdę to jedna wielka metafora. Czytając, z początku nie przeczuwałam, że ta powieść dotyka trudnej tematyki. Została ona bowiem ubrana w ogromne pokłady ironii i zasłonięta psychodelicznym oniryzmem. Zdążyłam się zorientować, że autorka jest mocno zaplątana w perspektywę postmodernistyczną, która jest obecna w każdym z jej dzieł.
Ta książka to zbiór wyrazów dziwnych, połączonych w jeszcze bardziej dziwaczne sekwencje. Wypowiedzi niektórych postaci to przedziwne, krótsze i dłuższe poematy. Neologizmy łączone są z przedawnionym słownictwem w taki sposób, by całość skłaniała się ku poprzednim epokom. Mimo że tak naprawdę opowiada o świecie aktualnym o czym przypominają nam takie drobnostki jak na przykład nawiązania do współczesnej popkultury, które zarazem trochę wybijają z rytmu. Ale mam wrażenie, że to właśnie ta książka ma robić. Wybijać z rytmu, ze świadomości, z logicznego myślenia, ze strefy komfortu.
Teraz, po lekturze, czuję, że nie poświęciłam tej książce tyle uwagi i skupienia, ile potrzebowała, tym bardziej, że przecież zawiera gorzkie podsumowanie współczesnych ludzkich mechanizmów. Ale nie mogłam. I to nie jej wina, że mój umysł był nią zmęczony. Pewne dzieła mają to do siebie, że po prostu ciężko je strawić. A owa niestrawność wcale nie musi być zarzutem.