„Należy wybaczyć nie tylko innym Mitch- wyszeptał w końcu.- Trzeba wybaczyć również sobie.
-Sobie?
-Tak. Za wszystko, czego nie zrobiliśmy, za wszystko co powinniśmy byli zrobić. Nie można do końca życia żałować, że coś się nie wydarzyło. To bardzo utrudnia życie, szczególnie na starość lub w chorobie. (...) Trzeba osiągnąć spokój. Należy zawrzeć pokój ze sobą i z otoczeniem.” ~ „Wtorki z Morriem”
•
•
To moje pierwsze, ale już mogę was zapewnić, że nie ostatnie spotkanie z piórem Mitcha Albom’a. Autor ma na swoim koncie wiele ciekawych pozycji, ale to właśnie za „Wtorki z Morriem”, w oryginale „Tuesdays With Morrie”, otrzymał wyjątkowe miejsce u boku innych pisarzy XX wieku. Nie można zapomnieć, że adaptacja filmowa tej historii zdobyła aż cztery nagrody Emmy, czyli otrzymała 4 statuetki „telewizyjnego Oscara”, a jest to jedna z czterech najważniejszych nagród kulturalnych USA, obok Oscara, Grammy i Tony! Warto wspomnieć, że Mitch jest także jednym z najczęściej nagradzanych dziennikarzy sportowych.
•
•
Za sprawą wydawnictwa Zysk i S-ka możemy cieszyć się nową szatą graficzną powieści, która moim zdaniem, idealnie pasuje do treści! Wobec tego, skupmy się na niej jako bohaterce dzisiejszej recenzji.
Zacznę może od tego, że ciężko jest oceniać książkę, będącą swoistym przeżyciem samego autora. Nigdy nie wejdziemy w jego buty, nie przeżyjemy od początku tej pięknej, wartościowej relacji uczeń - nauczyciel, więc tym bardziej nie poczujemy się nigdy adekwatni, by ją zaklasyfikować do kategorii „lubię - nie lubię”.
Nie zmienia to jednak faktu, że początek tej powieści jest już na wstępie trudny. Mitch, jeden z głównych bohaterów, spotyka się w trudnym dla siebie czasie z Morriem, który cierpiąc na nieuleczalną chorobę, daje mu ostatnie lekcje życia.
Paradoks tej historii polega na niezmiennym stawianiu czytelnika na krawędzi. On, co wtorek, staje przed surowym obliczem śmierci, która niczym przyszłość mówi odbiorcy, aby żył „tu i teraz”, bo na pewne rzeczy nie jest jeszcze za późno. Mitch, zatracając się w codziennych obowiązkach, zapomina o tej prawdzie, która w głowie odbiorcy, pojawia się prawie natychmiast. To jest prosta definicja dobrego życia, łatwa do zapamiętania, ale jednak ją odrzucamy. Pytanie: Dlaczego? Ponieważ nie mamy czasu… Dla głównego bohatera czas biegł w jednostajnym rytmie marzeń o karierze muzycznej do czasu, gdy niczym od ściany odbił się od faktu śmierci swojego ukochanego profesora. Nagle zegar stanął, a wraz z nim sam Mitch. Nagle przestał biec, brać udział w wyścigu szczurów” tylko zatracił się w przeszłości, by dać życiu szansę na ponowne zatrzymanie się, bo jednak warto poznać samego siebie i stworzyć coś, co nadawałoby naszemu działaniu cel i znaczenie.
Nie trzeba szukać daleko, by spotkać na swojej drodze parabolę XXI wieku ;) Warto przeczytać i…złapać oddech
Książkę otrzymałam z serwisu Nakanapie.pl z Klubu Recenzenta, za co bardzo dziękuję :)