Tak więc Nora jest w nienajlepszym punkcie swojego życia - przeleciały jej przez palce bliskie znajomości i sukcesy z lat szkolnych, głównie z powodu depresji i napadów paniki. Gdy w jednym dniu kumuluje się poczucie bezsensu egzystencji (od martwego kota zacząwszy i na utracie źródła zarobków skończywszy), postanawia zasnąć na zawsze. Nie wychodzi, bo budzi się łamiącej czasoprzestrzeń bibliotece, która daje jej szansę na wślizgnięcie się w alternatywne żywota, w których podjęła inne decyzje.
Jest taki typ filmów, że wiecie, bohater uczy się (bonusowe punkty, jeżeli dzięki zakręconej dziewczynie, która na końcu umiera na raka), co to znaczy tak naprawdę żyć. I to jest właśnie taka książka. I stąd chociażby popowe przedstawienie depresji, na którą lekiem jest najwyraźniej autorefleksja i "niebanie się życia"("Uświadomiła sobie, że nie próbowała zakończyć swojego życia, ponieważ była nieszczęśliwa, ale dlatego, że zdołała przekonać samą siebie, iż nie istnieje wyjście z tego pasma niepowodzeń" – nie chciała się zabić, ponieważ była nieszczęśliwa, tylko dlatego, że była nieszczęśliwa, wybitna konkluzja). Rozumiem, taka to konwencja, to ma być głównie przypowieść ku pokrzepieniu serc, a nie pogłębiony portret psychologiczny - co nie znaczy, że mnie to nie irytowało i nie towarzyszyło mi przez pół książki przekonanie, że Nora to potrzebuje przede wszystkim zmiany leków i solidnej terapii z przepracowaniem kilku obszernych wątków z dzieciństwa, a nie mAgIczNeJ pRZyGoDy.
Ta pozycja jest zdecydowanie zbyt gruba, spokojnie można było dojść do morału w znacznie krótszym czasie - no ale co to by była za książka, gdyby miała tylko 150 stron prawda, kto by to wydał, kto by to kupił. Trzy wizje nieżyć i kompozycyjnie, i objętościowo były dla mnie w sam raz (pomijając, że dziwi mnie, że po nich bohaterka nie stwierdziła "aha, czyli problem był, jest i zawsze będzie we mnie, nieważne, co zrobię, życie to pasmo nieszczęść - wybieram nicość, thx za tedtalk byeeeeeee"), moglibyśmy przejść do finalnego aktu. Ale nie, tłuczemy dalej kolejne scenariusze o bardzo podobnym przebiegu (i bardzo "out of character" nieżyciem z byciem muzyczną gwiazdą), z wątkiem Hugo wnoszącym tyle co nic (w tym próby wytłumaczenia tego nieżycia teorią kwantową, tak jakby bajkowa biblioteka potrzebowała naukowych podstaw). Denerwowało mnie, że tak jakby istotne zasady działania biblioteki były wrzucane od niechcenia tam, gdzie się autorowi akurat przypomniało, a nie chciało mu się przerabiać wcześniejszych fragmentów. W tym fabularnym napuchnięciu przekaz się rozwadnia - na ten przykład podobał mi się fragment z uświadomieniem sobie, że bohaterka nie była w alternatywnych scenariuszach szczęśliwa, bo realizowała cudze, a nie swoje marzenia. Szkoda tylko, że wątek glacjolożki (sam Haig to widzi, ale niezdarnie nad tym przechodzi dalej) i gwiazdy (w której życiu, jak widzieliśmy kilka kartek temu, Nora się niedorzecznie dobrze odnalazła) swoim przykładem kompletnie ten przekaz rozjeżdża. Nie podobała mi się też postać Bibliotekarki, która ewidentnie miała być takim mądrym przewodnikiem, co to pomoże bohaterce z dystansu spojrzeć na sytuację, delikatnie naprowadzając w stronę rozwiązania. No na mnie zrobiła wrażenie osoby, która lubi sobie protekcjonalnie pomanipulować (pij za każdym razem, gdy pada zdanie w stylu "miała wrażenie, że grała z nią w jakąś grę"), celowo łapać za słówka doskonale rozumiejąc, że nie to rozmówca miał na myśli, z opóźnieniem informując o obowiązujących regułach.
No więc tak: to jest selfhelp book, tylko zapakowany w fabularną narrację - najważniejszy plan morału i to jemu podporządkowana jest fabuła, niedopuszczająca ciekawszych zwrotów w imię ciekawej opowieści. W pełni rozumiem, że są ludzie, którzy potrzebują przeczytać tę historię, i że po zakończonej lekturze popatrzą jaśniej na swoje życie i będą mniej sobie pluli w brodę, że sobie je ułożyli tak a nie inaczej. No ja nie jestem jedną z tych osób. Uważam, że "Biblioteka o północy" jest zdecydowanie zbyt długa, ma sporo tanich zagrań, zbyt cukierkowe zakończenie ignorujące, że generalnie wygrzebanie się z życiowego dna jest jednak CIUT trudniejsze. No generalnie dobry morał, ale metody dojścia do niego...
[Recenzja została po raz pierwszy (15.02.2022) opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]