Profesor ekonomii z Cambridge napisał wstęp do tej nauki, który, w zamyśle autora, może być zrozumiany przez inteligentnego maturzystę. No cóż, chyba nie, bardzo szybko, już w rozdziale o historii kapitalizmu autor wdaje się w dosyć skomplikowane rozważania; żeby je pojąć trzeba pewnego przygotowania ekonomicznego. A rozdział o finansach to już zupełny odjazd, ale współczesne finanse są naprawdę trudna dziedzina, nie dla każdego....
Prawdziwą ozdobą książki jest rozdział 4, w którym Chang przedstawia główne szkoły ekonomii są to: „austriacka, behawiorystyczna, klasyczna, rozwoju, instytucjonalna, keynesowska, marksowska, neoklasyczna i schumpeterowska”. Autor słusznie twierdzi, że każda z nich ma swoje zasługi, ale i ograniczenia, że przyjmowanie jednej jako jedynie słusznej i kompletne odrzucanie innych, co powszechnie czynią wyznawcy szkoły austriackiej, jest zajęciem jałowym intelektualnie, dogmatyzmem w gruncie rzeczy. Zgadzam się z nim, gdy pisze: „Poznanie pewnej liczby szkół, a nie tylko jednej czy dwóch, pozwala nam na lepsze i bardziej zrównoważone rozumienie złożonej materii zwanej gospodarką.” I dalej: „Gdy dowiemy się, że teorie ekonomiczne mówią różne rzeczy po części dlatego, że opierają się na różnych wartościach etycznych i politycznych, nabierzemy pewności siebie w rozmowie o ekonomii takiej, jaka naprawdę jest – jako o argumencie politycznym, a nie „nauce”, w której można jasno stwierdzić, co jest słuszne, a co nie.”
Ciekawie pisze Chang o imperializmie i megalomanii ekonomii, związanym z dominującą obecnie szkołą neoklasyczną: niektórzy naukowcy uważają, że przy pomocy metodologii neoklasycznej można wyjaśnić wszystkie zjawiska na świecie. Koronnym przykładem jest tu noblista Becker, który usiłował wyjaśnić (ekonomicznie), dlaczego ludzie zawierają małżeństwa, są religijni czy popełniają przestępstwa. Poza tym dyktat paradygmatu neoklasycznego (u nas jego najbardziej wyrazistym przedstawicielem jest Leszek Balcerowicz) wyklucza wszelką merytoryczną dyskusję. Dzieje się tak, mimo że prestiż ekonomii jako nauki mocno ucierpiał po kryzysie z 2008 r.
Bardzo dobry jest rozdział 11, mówiący o roli państwa w gospodarce, rzecz to kontrowersyjna, bo propagandowo nośne nurty (neoklasycy, szkoła austriacka) twierdzą, że rola państwa w gospodarce winna być jak najmniejsza. Fakty są inne: w ciągu ostatnich 150 lat wydatki rządów państw rozwiniętych (USA, Wlk. Brytania, Francja, itd.) wzrosły z ok. 10% PKB do ok. 45% PKB.
Poza tym przytacza Chang sporo ciekawych faktów z historii i współczesności: na przykład USA miało najwyższą na świecie taryfę celną od połowy XIX do połowy XX wieku, a potem zaczęli propagować wolny handel... Poza tym zgadzam się z nim, że mówienie obecnie o dezindustrializacji jest mocno przedwczesne i przesadzone.
To bardzo ciekawa pozycja, często kontrowersyjna, ale mocno inspirująca, moim zdaniem winna być przeczytana przez wszystkich, którzy interesują się ekonomią.