Wspomina Białoszewski po ponad 20 latach Powstanie Warszawskie, które przeżył jako cywil. I są to wspomnienia porażające, bo ludność cywilna Warszawy w czasie powstania przeszła prawdziwe piekło. Stłoczona w okropnych warunkach w piwnicach, obawiała się nalotów i zasypania, miała problemy z żywnością, z dostępem do wody pitnej, do elementarnej opieki lekarskiej. Była też łatwym celem ataków niemieckich, czasami dochodziło do prawdziwych rzezi, jak ta na Woli. I tak to trwało praktycznie przez dwa miesiące.
Wiele jest w książce poruszających scen. Pisze Białoszewski jak ludzie stłoczeni w piwnicy słyszą spadającą bombę: „od samolotu odłączało się to wycie, lecenie bomby, trafienie i cisza, to zaczynało się w pierwszych dniach po cichu, potem razem ze Swenem, potem całym chórem rodzinnym na głos liczyć: – Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście… dwa-na-ście… (tu już spoglądanie na siebie) trzy-na-ściee… – i ten ruch ręką, niedowierzania, odpędzania, westchnienie: – Niewypał. Ale niedługo zlatywały samoloty, świdrowały, to odłączanie się bomb, wycie, cisza – i: – Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście… – i tu nieraz potrafiło nagle – jak grzmotnąć!” To było czekanie z obawą, że bomba wybuchnie nad nimi, że zasypie, zabije. I to czekanie się wciąż powtarzało – śmierć na raty przeżywana przy każdym nalocie...
Albo uciekanie z jednej piwnicy do drugiej pod obstrzałem, w trakcie autor gubi suchary, i zbiera je w trawie, bo przecież dramatycznie brak żywności: „Natychmiast zaczynam łapać te najbliższe. I do koca. Równo z rozpaczą. Jedna garść. Druga. Trzecia. Ale reszta – i niżej, i w trawie, i z osobna. Moi już od iluś tam sekund drą się na mnie, prawie pchają, nie dają. – Zostaw to, zostaw to! – Widzisz, co się dzieje! – Miron, Mirek, Miron! Ja nic. Przecież głód. Każda garść sucharów to życie na dzień. – Miron! Zostaw to! – Miron! – Miron! Chodź! Wołali wszyscy.” Straszne...
I jeszcze przechodzenie kanałami z jednej dzielnicy do drugiej, przeżył autor wiele, bardzo wiele. Trudno tego słuchać spokojnie, to opis różnych kręgów piekła, czasami wydawało się, że gorzej być nie może, a potem okazywało się, że jak najbardziej.
A na końcu ma się poczucie bezsensu tego wszystkiego, tej gehenny, cierpień, olbrzymich ofiar w ludziach, w imię czego, po co? W książce Białoszewskiego powstanie jest przede wszystkim olbrzymią tragedią, w każdym wymiarze.
Spotkałem się z narzekaniami na ciężki styl autora, w audiobooku, wspaniale czytanym przez Andrzeja Ferenca, zupełnie się tego nie widzi, za to słyszy cały dramatyzm sytuacji. Wybitna proza.