"Czarownice z Eastwick" Updike'a to powieść, której rzeczywiście można nie polubić. Język, którym auto się posługuje sprawia, że czasami ma się ochotę zamknąć książkę i zająć się czymś innym. Może jednak warto nie przestawać i dotrzeć do końca, bo dopiero tam znajduje się coś, co Updike chciał nam przekazać?
Trzy bohaterki: Jane, Sukie oraz Alexandra, które z pozoru wiodą zwyczajne życie. Tylko z pozoru, bo tak naprawdę są w posiadaniu niezwykłych mocy, które czynią je czarownicami. Aby zostać czarownicą, trzeba porzucić albo być porzuconym i może to między innymi połączyło te trzy kobiety. Najgłębiej przedstawiona jest tu postać Alexandry, rzeźbiarki o fobii, która zmusza ją do wierzenia, że jest chora na raka. Postać umuzykalnionej Jane nie zrobiła na mnie większego wrażenie - po przeczytaniu nie potrafię określić jaka ona była. Po prostu była. Sukie to natomiast moja ulubienica - odważna dziennikarka, pewna siebie i piękna, choć to piękno nie było dane wprost, ale pochodziło właśnie z tego, jaka była. Osoba Darylla van Horne'a była ciekawa może właśnie ze względu na to, że nie do końca odkryta. Miała w sobie jakąś tajemniczość, że pytania "kim jest ten facet?", "czego on tak naprawdę chce?" nasuwały się same.
Bardzo podobało mi się to, jak silnie przedstawiony był cały rys historyczny, dotyczący czarownic i samego miasteczka. Nic bardziej nie wpływa na wiarygodność niż przedstawienie faktów. Sam sposób pisania Updike'a jest tu bardzo trudny. Czasami zastanawiałam się, czy to, jaki kształt na pojemnik na papier w toalecie ma rzeczywiście jakiś sens. Masa niepotrzebnych rzeczy - być może, ale świata stworzonego w najdrobniejszym szczególe nie można mu odmówić.
Powieść ma momenty dramatyczne i zabawne. Rozmowy bohaterów są rzeczywiście takie, jakie obywają się między prawdziwymi ludźmi, a nie takie zachowawcze okrojone, jak w innych książkach. Nawet jeśli rozmowa prowadzona jest na jakiś temat, nie znaczy to, że w między czasie nie można wspomnieć o czymś innym, odbiec od tematu, aby potem znów do niego powrócić. Ktoś może nazwać to niepotrzebnym rozwlekaniem się na to co nieistotne, ale to akurat bardzo mi się spodobało, bo nadawało autentyczności i przede wszystkim swobody.
Nie ukrywam jednak, że aby skończyć książkę, trzeba mieć dużo chęci i samozaparcia. Może jednak warto. To jest powieść obyczajowa, więc nie spodziewajmy się tu fajerwerków. Są to jedynie zwyczajne kobiety (o trochę niezwyczajnych umiejętnościach), które kochają i chcą być kochane, które mają pragnienia, które czasami pragną spokoju i ciszy w pełnym gwaru życiu. Powieść o problemach, które nad nami ciążą i o decyzjach, które podejmujemy, a których potem żałujemy. Pewnych spraw już cofnąć nie można, dlatego warto najpierw zastanowić się nad tym, co chcemy zrobić, aby potem nie czuć wyrzutów sumienia.
Mimo wszystko, warta uwagi.
http://www.kilkastrondziennie.blogspot.com/