"Lilith" Olgi Rudnickiej jest pierwszą książka tej autorki, która przeczytałam, ale sądzę, że też ostatnią.
Rzecz dzieje się w Lipniowie, do którego wraz z mężem Piotrem przyjeżdża Lidka, aby zamieszkać tam w pięknym dziewiętnastowiecznym dworze. Lidka jest w ciąży, a wydarzenia, które zaczynają rozgrywać się w Lipniowie wskazują na to, że to w przyszłości przyniesie jej to nie mało problemów.
Samo miasto jest intrygujące i na pewno tajemnicze. Sama interesowałam się Lilith, sukubami i inkubami, dlatego stworzony klimat bardzo mnie zaciekawił. Czasami miałam jednak wrażenie, że całe miasteczko składa się jedynie z trzech budynków, czyli z restauracji Sukuba, księgarni Lilith i domu Lidki. Nazwy są niewątpliwie bardzo interesujące i ciekawe, ale jeżeli ktoś już wcześniej zagłębiał się w tą tematykę, mogą być dla niego płytkie i stworzone bez szczególnej wyobraźni.
Dom Lidki i Piotra wydawał się być marzeniem. Piękny, stary dziewiętnastowieczny dwór, którego widok był na pewno imponujący. Muszę stwierdzić, że po jego skromnych opisach, które w książce zawarła Rudnica, czuję niedosyt. Wolałabym głębszą charakterystykę, która oddałaby atmosferę tego miejsca, niż kilka słów, które być może autorka uznała za nieważne, a przecież chodzi tu o tworzenie świata, który dla czytelnika powinien być realistyczny i wykreowanie w jego głowie jakiegoś obrazu.
Bohaterowi są wspaniali. Nie trzeba ukrywać, że moimi ulubieńcami stali się Michał i Edyta, bo te dwie postacie były opisane po prostu obłędnie, a ich zachowania i słowa, których używali, były trafne i zabawne. Daria to postać ciekawa od samego początku, ale też bardzo przewidywalna. W drugiej połowie książki, gdzieś straciła trochę swojego uroku, ale myślę, że biorąc pod uwagę całość wypada bardzo korzystnie. Umiejętność tworzenia negatywnych postaci Rudnickiej wychodzi całkiem nieźle, bo także Chmiel jest stworzony bezbłędnie i wiarygodnie. Szkoda tylko, że obie postacie są złe od samego początku do samego końca i czytelnik wie, jak to się skończy już od pierwszych stron. Do osoby Lidki mam mieszane uczucia. Bardzo przewrażliwiona, ale pewnie to przez tą ciążę, bardzo ciekawska, co czasami mogło być nawet zabawne i bardzo naiwna, co na pewno było irytujące. Miałam zresztą wrażenie, że mimo tego, że to Lidka ma być tu główna bohaterką, cała historia skupiła się bardziej na Edycie. Co do Piotra, jest to postać, która nie zdobyła mojego serca. Całkowicie papierowy, całkowicie nieciekawy, całkowicie przewidywalny i niczym nie zaskakujący. Szkoda, bo ta postać mogła namieszać dużo bardziej i w dużo ciekawszy sposób.
Biorąc pod uwagę tło dla wydarzeń, muszę przyznać, że tutaj nie byłam zawiedziona. Cała historia, która jest przecież wiarygodna, bo historie o paleniu czarownic chyba wszyscy dobrze znamy, tak samo jak historie o Lilith w różnych mitologiach świata. Historia Lipniowa więc bardzo dobrze się tu wpasowała i stworzyła coś, w co rzeczywiście można uwierzyć. Nie byłam jednak zadowolona z tego, że te wszystkie informacje, które są istotne dla biegu powieści, całe tło historyczne, jest tak naprawdę przedstawione w jednej rozmowie (pierwszej rozmowie) Lidki z Edytą. Zupełnie tak, jakby było to coś o czym TRZEBA wspomnieć, a nie CHCE się wspomnieć, aby nadać tajemniczości. A przecież taka historia jest godna uwagi. Słowa wyrzucone w jednym dialogu i zamknięcie rozdziału. Czasami miałam wrażenie, jakby autorka swoja wiedzę czerpała z jednej książki i wypisywała z niej wszystkie informacje po kolei, aby żadnej nie opuścić, a czasem wydawało mi się, jakby źródłem wszystkiego była jedynie wikipedia (choć sama tego nie sprawdzałam).
Sama historia jest niezwykła, dlatego cieszę się, że polska autorka wykorzystała taki temat. Jest niezwykle wciągający, a zainteresowanie nim nie osłabnie chyba nigdy. Nie mam zwyczaju sięgać po polskich autorów, bo zbyt wiele razy mnie zawiedli, ale tą książkę kupiłam właśnie ze względu na swój tytuł, bo akurat bacznie śledziłam całą historię demonów, a szczególnie sukubów.
Tym, co budziło moje największe niezadowolenie, są rozmowy, "których-nie-było". Czytając dialog z uwagą sądzę, że wiem wszystko, a kilka stron dalej okazuje się, że dwie osoby wymieniły z sobą jeszcze inne informacje, których nie doświadczyłam. Rozpoczyna się więc kartkowanie wstecz, szukanie tego, co ominęłam i zastanawianie się, jak do tego doszło. Potem dopiero znów okazuje się, że z moim skupieniem nadal wszystko w porządku, tylko Rudnicka lubi omijać pewne fragmenty rozmów, a potem mówić o nich tak, jakby rzeczywiście były przeprowadzone. Można się w tym trochę pogubić.
Pomijając fakt, że w książce jest trochę błędów (literówek i błędów interpunkcyjnych) i czasami zastanawiałam się, czy książka na pewno została poddana korekcie, były też inne błędy, które bardzo mi się nie podobały. W jednym ze snów znachorka zamyka oczy kobiecie, która dopiero co umarła po porodzie. problem w tym, że oczy można zamknąć dopiero po kilku godzinach od śmierci (o ile osoba umierająca oczywiście nie zamknie ich sama). To, co najbardziej mnie uraziło to, pentagram. Jak można zwykłą, pięcioramienną gwiazdę nazwać pentagramem? W pentagramie linie muszą się przecinać.
Historia jest wciągająca, jeżeli bardzo lubi się kryminały. Jak dla mnie zbyt przewidywalna i niezadowalająca nawet pomimo swojej nadzwyczajnej tematyki. Rozumiem już, co mają na myśli ci, którzy twierdzą, że aby pisać, należy najpierw coś przeżyć. Z czystym sumieniem wrócę teraz do ulubionych pisarzy, którzy mają więcej niż trzydzieści lat i znają życie trochę lepiej.
http://www.kilkastrondziennie.blogspot.com/