Krowy Dziadka Rycha to wizytówka Mlecznej Woli. Wszyscy mieszkańcy wsi Dziadka znają i lubią. Dlatego gdy ten wplątuje się w konflikt z potężnym koncernem, który chce wykupić gospodarstwo i zbudować na jego miejscu fermę mleczną, wszyscy angażują się w sprawę. Tymczasem za sprawą uszczypliwych słów nauczycielki jego wnuk Ignaś stara się nauczyć krowy czytać. Próby chłopca stopniowo przynoszą zaskakujące rezultaty.
Jednak nad Mleczną Wolą zbierają się czarne chmury… Zmiany we wsi są nieuniknione, ale kto będzie miał na nie największy wpływ? Bystry uczeń, uniwersyteccy badacze, wspomniany koncern, a może… Same krowy?
„Powieść, z której kart bije zapach siana, słychać śpiew ptaków, muczenie krów i szczekanie pasterskiego psa”. Lepiej ująć tego nie można, bo ta książka wprost przenosi czytelnika do realiów starej, polskiej wsi. Mleczna Wola to miejsce, które jakby zatrzymało się w czasie, a jej życiem kieruje zmiana pór roku, święta kościelne czy miejscowe plotki. Jej mieszkańcy to ludzie, którzy mimo prób bycia nowoczesnymi nie wyzbyli się zaściankowego myślenia czy zawiści, kiedy sąsiadowi dzieje się lepiej niż im. Mimo swej pozornej religijności utrwaliła się w nich wiara w przesądy, a zależnie od rozwoju sytuacji ich zdanie zmienia się jak chorągiewka na wietrze. Brak im empatii, są to ludzie egoistyczni i chciwi – dlaczego więc czytelnik zyskuje do nich tak dużo sympatii w trakcie lektury?
Może dlatego, że autorowi udało się te wszystkie wady ukazać w nieco wyolbrzymiony, a przez to zabawny. Poza tym są to postacie po prostu na wskroś żywe i oryginalne, a razem tworzą wielką, chaotyczną i pełną wad, ale jednak wspólnotę. Potrafię wesprzeć się w trudnych chwilach, zatrzymać dla siebie czyjś sekret, a przede wszystkim – mają oni ogromny szacunek dla zwierząt i ciężkiej pracy.
O postaciach mogłabym pisać naprawdę dużo rzeczy, ale przejdźmy może do fabuły. A tutaj także jest wiele do napisania, bo jest ona wielowątkowa. Mamy historię Ignasia i jego trudności szkolny, mamy opowieść o sołtysie i jego dzieciach, a przede wszystkim o ślicznej Fabioli; mamy wątek naukowca Krzysztofa i jego żony, aż w końcu mamy konflikt między Dziadkiem a koncernem. To moim zdaniem główne linie fabularne tej książki, jednak wszystkie łączą tytułowe krowy. Autor nadał także im wyjątkowe cechy charakteru, przez co zwierzęta te stają się nam jakoś bliższe.
Należy także zauważyć, że Andrzej Piechocki wplótł w książkę naprawdę wiele ciekawostek biologicznych, które dla osób zainteresowanych tematem na pewno są dużym plusem. Co najciekawszego, nie dotyczą one jedynie bydła, ale także innych zwierząt. Także styl autora nie pozwala czytelnikowi oderwać się od lektury, a opisy przyrody i życia mieszkańców w jakiś sposób relaksują oraz wywołują uśmiech na twarzy.
Jeśli miałabym książkę „Ludzie i krowy” Andrzeja Piechockiego porównać do jakiegoś innego dzieła, to porównałabym ją do „Dygotu” Jakuba Małeckiego. I to w pozytywnym sensie, bo twórczość Małeckiego bardzo lubię. Jednak wydaje mi się, że Piechocki pisze w sposób trochę bardziej zabawny i porusza mniej bolesnych tematów – co nie znaczy, że jest to w jakiś sposób gorsze. Po prostu inne.
Książka ta potrafi zaintrygować, zrelaksować oraz rozbawić czytelnika. I to są moim zdaniem trzy największe atuty, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć. Serdecznie polecam.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu @nakanapie.pl. Bardzo dziękuję!