Od momentu przeczytania wampirzej sagi Meyer przez moje życie przewinęło się kilka książek o przystojnych krwiopijcach. W większości – niestety – nieudanych. Mój nieco zszargany stosunek do wampirów poprawił serial „Pamiętniki wampirów”, a teraz – także i „Wschodzący księżyc” autorstwa Australijki Keri Arthur.
Być może autorka nie jest jeszcze Wam znana, ale w USA gościła przez jakiś czas na liście bestsellerów tygodnika „New York Times”. Ta urodzona w Melbourne pisarka ma na swoim koncie ponad dwadzieścia książek. Saga o przygodach Riley Jenson jest jej chyba najpopularniejszym dzieckiem, przy czym trzeba podkreślić, że i jednym z lepszych paranormali, jakie kiedykolwiek czytałam.
„Wschodzący księżyc” to właściwie wstęp do historii Riley – ognistowłosej (widocznej na pięknie wykonanej okładce) hybrydzie wampira i wilkołaka – zatrudnionej w Departamencie ds. Innych Ras. Dziewczyna żyje w świecie, w którym istoty paranormalne nie chowają się w cieniu, lecz egzystują wśród ludzi - rzecz jasna - na specjalnych warunkach ściśle kontrolowanych przez władze ( a jakże, bez władzy się nie obędzie). Książka opowiada o walce Riley z tajemniczymi siłami, które próbują powołać do życia klony wilkołaków ze wzmocnionymi, wampirzymi genami. Wszystko po to, aby rasa wilkołaków zdominowała świat ludzi i innych istot. Akcja toczy się w iście wampirzym tempie, a jeśli dodamy do tego przystojnego wampira z awersją do wilkołaków, a także rosnącą przed pełnią księżycową gorączkę, to otrzymamy wyjątkowo wybuchową mieszankę.
Co mnie na początku bardzo w tej książce zdziwiło, to brak jakiegokolwiek wstępu. Czytelnik zostaje niejako wrzucony w sam środek dramatycznych wydarzeń, jakby autorce zależało na tym, by od samego początku maksymalnie rozwinąć akcję. Początkowo może to nieco razić, ale z czasem można się przyzwyczaić do tempa, jakie nadaje nam Keri Arthur.
W książce aż roi się od scen walki, bijatyk i… seksu. Ten ostatni zdaje się być wręcz motorem napędzającym całą fabułę, ponieważ wszystkie wilkołaki tuż przed pełnią mają, cóż… wilczy apetyt na seks. I nie łudźcie się, że są to naiwne podchody w stylu Belli. Opisy scen łóżkowych (choć rzadko cokolwiek dzieje się w łóżku) są niezwykle barwne i szczegółowe. Muszę przyznać, że na wstępie mnie to odrzuciło, ale z czasem przywykłam do ekscesów Riley i jej kolejnych partnerów. Już teraz mogę powiedzieć, że książka ta jest paranormalem 18+ i stanowczo nie nadaje się dla młodszych czytelniczek, wciąż szczenięco zakochanych w Edwardzie Cullenie.
Styl Keri Arthur nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zdania są proste, opisy uproszczone i skrojone do absolutnego minimum, występuje też wiele dialogów – słowem: jest przeciętnie. Co zaskakujące, autorka używa sporej ilości wulgaryzmów - co jedynie dowodzi temu, że książka nie jest przeznaczona dla osób nieletnich. Mimo wszystko treść „Wschodzącego księżyca” można przyswajać dość szybko i wręcz intuicyjnie, co jest zasługą pędzącej wciągającej akcji. Dzięki niej czujemy, jakbyśmy sami brali udział w pościgu za złoczyńcami. Szkoda tylko, że autorka tak niewiele wyjawiła o świecie, w którym żyje Riley. Brak opisów troszeczkę mnie rozczarował, nawet jeśli akcja i ciekawy wątek z hybrydami z czasem mi to zrekompensowały.
Sama Riley to postać skomplikowana w odbiorze. Nie jestem w stanie po tym jednym tomie jednoznacznie określić, czy ją lubię, czy nie. Dziewczyna ma temperament i potrafi walczyć o swoje prawa, nie daje też sobą pomiatać. Niestety, jej podejście do spraw seksu i swego rodzaju wyuzdanie skutecznie mnie odpychają. Na szczęście wiem, że jest to cecha gatunkowa, której ciężko się oprzeć, i mam też nadzieję, że w kolejnych częściach potrzeby serca wezmą górę nad potrzebami ciała Riley. Na pochwałę zasługuje z kolei postać wampira Quinna. Cichy, wyobcowany i kulturalny sprawia wrażenie dającego się lubić. Nie może, rzecz jasna, oprzeć się urokowi i aurze Riley, także i jego w końcu ponoszą instynkty, jednak jest to bez dwóch zdań postać z sumieniem, którego ognistowłosej pół wampirzycy brak.
Tak więc „Wschodzący księżyc” był dla mnie tak naprawdę pierwszą „dorosłą” książką o wampirach. Posiada kilka oczywistych, lecz drobnych wad, które rekompensuje świetnie skonstruowana akcja. Jak na wampirzą tematykę, która chyba już się nam trochę przejadła, pierwszy tom sagi „Zew nocy” wyszedł całkiem dobrze. Im dalej zagłębimy się w kolejne części, tym bardziej prawdopodobne jest, że błędów i rażących wad będzie coraz mniej. Ja z pewnością sięgnę po kolejne tomy i poznam dalsze losy Riley i Quinna. Wam – drogie czytelniczki 18+ - również serdecznie polecam twórczość Keri Arthur.
Ocena: 4/6