Nadzieja na wygranie wojny i życie tak jak dawniej znów narodziła się w sercach Ellie, Fi, Homera, Kevina i Lee, po tym, jak uciekli z więzienia, zaraz po bombardowaniu. Gdy ich sabotaż odniósł niebagatelny sukces, wraz z żołnierzami, uciekli do bezpiecznej Nowej Zelandii aby tam wyleczyć się, zregenerować fizycznie i psychicznie. Po wielu tygodniach odpoczynku, imprez i wycieczek, jedno zdanie zmienia ich życie: „Wracacie do Piekła”.
„Jutro 4. Przyjaciele Mroku” to kolejna z części niesamowitej, australijskiej serii książek „Jutro”, napisanych przez Johna Marsdena, autora i nauczyciela urodzonego w Victorii w 1950 roku, który zadebiutował już pierwszą swoją książką dla młodzieży, tj. „So much to tell”. Jego fenomenalna seria „Tomorrow” stała się bestsellerem na skalę światową i już od kilkunastu lat podbija serca czytelników – teraz swoje laury zbiera w Polsce i moim zdaniem, nie bez przyczyny.
Gdy zaczynałem czytać serię, byłem nastawiony na to, że będzie dobra. Nierzadko książki jednak nie spełniają oczekiwań czytelników. Na szczęście, „Jutro” to saga, która jest tak zaskakująca i ciekawa, że wprost nie można się oderwać. Czwarta część jednak nie jest tak cudowna już od pierwszych stron…
Jak każdy czytelnik, uwielbiam, gdy książka od samego początku porywa nas wartką akcją, atrakcyjną treścią i fabułą. „Przyjaciele Mroku” nie są raczej tego przykładem. Pomysł z ucieczką do Nowej Zelandii był dobry, aczkolwiek tak wyrwany z kontekstu całej serii, że aż niewygodnie się o tym czytało. Pierwsze kilkadziesiąt stron skupiało się głównie na żołnierzach-zawodowcach i ich misjach. Czułem się wtedy tak, jakby główni bohaterzy odsunięci byli na dalszy plan, co bardzo mi się nie spodobało. Prawdziwa akcja rozpoczęła się dopiero, gdy nastolatkowe musieli wyruszyć do Wirawee by odszukać zaginionych Nowozelandczyków.
Ku mojej uciesze, już niedługo po tym autor dość brutalnie i szybko zakończył wątek przybyszy z innego kraju i reszta lektury skupiła się na tym na czym powinna. To, co się wydarzyło potem, miało jednak duży związek z zawodowcami i wszystko było przez Marsdena zaplanowane więc w gruncie rzeczy wybaczam mu ten niezgrabny początek.
Jak każda część, ta również, ma świetne zwroty akcji, a pomysły głównych bohaterów są bardzo nieprzewidywalne. Nie raz zastanawiałem się „Czemu pan to robi, panie Marsdenie?!”. Niekiedy, to co nastolatkowie musieli zrobić by przeżyć przekraczało moje najśmielsze oczekiwania. Bywały również momenty, w których zwyczajnym sprytem i właściwym wykorzystaniem sytuacji, dzieciaki osiągały sukces i tryumfowały nad dorosłymi. Dobrym tego przykładem była ucieczka na skraj urwiska – pozornie, pchanie się w pułapkę, ale nie do końca. Świetne połączenie faktów – susza, trawa, ciepło i korzystny wiatr oraz zapałki – poskutkowały ścianą ognia odgradzającą wrogów od głównych bohaterów. Wprost ekscytujące i niesamowite. Albo... ta ucieczka przed żołnierzami na koniach, coś cudownego.
Czytając poprzednie części nie zwróciłem uwagi na znaczące różnice między Europą a Australią. W tej części jednak dość mocno dało się odczuć zmiany związane z klimatem i porą roku. Tak na przykład, w książce mamy obecnie październik-listopad. Ellie zaś bardzo dokładnie opisuje jaki upał im doskwiera i jak susza musi przeszkadzać w uprawie zboża. Ponadto, wjeżdżając do lasu, główni bohaterowie wciąż zahaczali o gałęzie eukaliptusów. Dopiero po chwili mnie olśniło – Australia leży na półkuli południowej, w zupełnie innym klimacie. Mimo to, mając na uwadze położenie geograficzne, dość dziwnie czyta się o misiach koala w lasach i dziobakach w rzece – choć nie mówię, że nieprzyjemnie.
Czytając Jutro wciąż zastanawiałem się czemu wszystko idzie po myśli postaci albo wszystko od razu się wali? Bardzo duże przeciwności losu, które pokonać musieli nasi bohaterowie, były realne i przewidywalne, dlatego choćby nie zdziwiłem się, że generał wojsk nowozelandzkich nie przyleciał z powrotem po dzieci… Przewidywalne było to, że zostaną w Piekle bo jak wyglądałaby dalsza fabuła, gdyby wrócili do luksusowych hotelów? Zresztą, wątek z Nową Zelandią nie bardzo mi się podoba.
Z każdą częścią, mam wrażenie że bohaterowie stają się coraz odważniejsi i coraz to brutalniejsi, zdolniejsi do dokonywania wielkich rzeczy. Tak mogło być i tym razem. Mimo, że sabotaż przygotowany przez Homera, Lee, Fi, Kevina i Ellie nie udał się tak jak planowali, nawet w krytycznych sytuacjach myśleli trzeźwo i potrafili zaradzić każdemu wydarzeniu. Przejąłem się bardzo wątkiem żołnierza-zakładnika, którego Ellie wzięła ze sobą aby inni jej nie zabili. Odważne posunięcie – genialne. Mimo to, żal było niewinnego człowieka… Czwarta część serii pokazuje, jak brutalna jest wojna i… że każdy ruch jest dozwolony.
Jeśli nie zaczęliście jeszcze serii Johna Marsdena powinniście zrobić to jak najszybciej i nie zastanawiać się. Lekki język i niesamowita umiejętność opisywania emocji , tak aby czytelnik mógł czuć je tak samo jak bohaterowie, sprawia, że nie można się oderwać. Każdy, kto natomiast zaczął czytać część czwartą, chce skończyć ją… zanim nastanie Jutro. 5/5