Biorąc książkę do ręki zastanawiałam się czy zbrodnia może być w jakiś sposób uprawniona. Od początku brzmiało to dla mnie jak oksymoron. Zbrodnia nigdy nie jest uzasadniona, chociaż mordercy wydaje się, że mimo wszystko miał prawo tak postąpić. Zbrodnia sprawia, że sprawca znajduje setki tłumaczeń, że postąpił słusznie, i że wcale nie jest takim draniem. Znowu w ofierze zbrodnia budzi chęć zemsty, która także może być uprawniona i w pełni uzasadniona. Emocje, dylematy, gonitwa myśli, uzasadnienia swoi czynów. Po lekturze takie słowa kłębią mi się po głowie.
„Teoria zbrodni uprawnionej” to powieść o dwóch postaciach odgrywających kluczową rolę w tej kryminalnej zagadce. O profesorze z bezpieki, który nie cofnie się przed niczym i o młodym chłopaku po przejściach, który po ciężkim pobiciu musi zacząć życie od nowa. Pierwszy boryka się ze swoją winią czy nie-winą, drugi z pragnieniem zemsty. Żaden nie jest szczęśliwy. Każdy na swój sposób przeżywa katusze. Młody student polonistyki w dzień swojego ślubu zostaje porwany i pobity tak, że traci pamięć. Natomiast profesor żeni się z byłą narzeczoną studenta, która daje mu dwójkę dzieci. Profesor, który od lat jest wielkim zbrodniarzem wcale nie jest szczęśliwy, chociaż przekonuje sam siebie, że wcale nie jest mu tak źle. Student, natomiast, po wielu latach od tragedii, próbuje odkryć, kto tak naprawdę krył się za jego wielką zmianą w życiu.
Bardzo podobało mi się w książce to, że jako czytelnik mogłam cofnąć w do czasów komuny, które ja osobiście znam tylko z opowiadań ewentualnie z książek z historii, gdyż nie pamiętam tego okresu. Kiedy czasy komuny się kończyły ja się dopiero urodziłam. Jednak lektura mnie nie zawiodła, bo z przyjemnością czytałam o abstrakcyjnych jak na obecną chwilę momentach polskiego społeczeństwa. W sklepach brakowało podstawowych produktów, studia odbywały się zgodnie z zasadami komunizmu, aparat administracyjny na wszystkim „trzymał łapę”. Nie było wolności słowa, każdy musiał być wierny ideologii socjalistycznej. Kiedy było inaczej to stawał się wrogiem państwowym numer jeden i coś z nim trzeba było zrobić. I tutaj UB miało wielkie pole do popisu. Chociaż, dla mnie działalność UB przedstawiona w książce budziła ogromny sprzeciw i zbulwersowanie. Nie mogłam pogodzić się, że w tak okrutny sposób można traktować ludzi: poniżać, bić. I tak to prawda włos jeży mi się na głowie, kiedy pomyślę do czego może się posunąć człowiek i kiedy dochodzi do mnie jak potężne i długie potrafią być macki aparatu bezpieczeństwa i wywiadu.
Jeśli macie ochotę na książkę, która nie jest łatwa, która traktuje o indoktrynacji, o komunie i zakłamaniu, to ją Wam polecam, bo warto. Miłej lektury!