Kiedy w roku 1944 konały nazistowskie Niemcy pod naciskiem wojsk alianckich, w broniącej się części kraju powstał niesamowity popyt na sobowtórów mogących w krytycznym momencie zastąpić najważniejsze osoby wojennego dramatu. Miał swojego sobowtóra Hitler, miał Hermann Göring i wielu pomniejszych dygnitarzy. Skąd mamy czerpać, zatem pewność, że człowiek który 23 maja 1945 o godzinie 23:04 w obozie pod Lüneburgiem, skonał w konwulsjach po przegryzieniu ukrytej w zębach fiolki z cyjankiem był faktycznie tym za kogo się podawał? Reichsführerem SS i szefem niemieckiej policji, najbliższym współpracownikiem samego Adolfa Hitlera - określanym mianem "kata narodów" - Heinrichem Himmlerem?
Wielu ludzi do dziś zastanawia się, co tak naprawdę kierowało Hitlerem, kiedy w jego umyśle powstała wizja Wielkiej Rzeszy Niemieckiej. Czy była to tylko wizja szaleńca, czy tez kryło się za nią coś więcej? Niektórzy badacze wysuwają dziś śmiałą hipotezę dotyczącą związków pomiędzy doktryną nazistów, a ezoterycznymi kultami germańskiej loży masońskiej. Wśród tysiąca pięciuset członków tajnego stowarzyszenia Thule - od którego wywodzi się tak znany nam symbol swastyki, znajdowali się m.in. Hitler, Hess, Himmler, Rosenberg, Frank, Bormann, a więc przywódcy reżimu nazistowskiego. Czy taki fakt w powiązaniu z tajemnicami masonów i okultystów końca XIX i początku XX wieku może nie pobudzać wyobraźni autorów horrorów?
Harry Steadman - prywatny detektyw, były członek jednego z najlepszych wywiadów świata - Mosadu, staje oko w oko z niezwykłą tajemnicą. Otóż Mosad interesuje się angielskim handlarzem bronią - niejakim Gantem. Początkowo sprawa wydaje się prosta, jednak z czasem wydarzenia wymykają się spod kontroli - okazuje się bowiem, że pod przykrywka interesów ukrywana jest nie tylko ideologia nazistów, ale największe tajemnice Trzeciej Rzeszy, których pilnie strzeże nie kto inny jak sam Heinrich Himmler.
Z przykrością odnotowałem fakt, że James Herbert jest autorem bardzo nierównym. Zdarzają mu się pozycje świetne, wybitne, ale zaraz potem wydaje na świat powieść, którą trudno czytać. Gdzie na tej skali jest "Włócznia"? Dokładnie pośrodku. Z jednej strony chwilami wciąga i przeraża z drugiej są w niej miejsca i momenty, które należałoby pominąć milczeniem - chociażby płaskie i żywcem wzięte z "Indiany Jonesa" zakończenie. Całość sprawia wrażenie nieco niedopracowanej pisanej w pośpiechu opowieści i szczerze mówiąc rozczarowuje. Jest to dobra lektura wtedy, kiedy chcesz poczytać coś lekkiego i niezobowiązującego - fanów Lovercrafta czy nawet Kinga odsyłam jednak do innych pozycji Herberta - są dużo lepsze.