Początek cyklu i dość brutalnie zostajemy wciągnięci w fabułę. Już na dzień dobry, Karin Slaughter podsuwa nam drastyczne opisy zbrodni, a przecież Sibyl nie będzie jedyną ofiarą seryjnego mordercy o skłonnościach dewiacyjnych na tle religijnym. Jednak samo dochodzenie w sprawie rozwija się dość wolno i stosunkowo późno, jeśli brać pod uwagę, z którą stroną, tak naprawdę, zaczyna się wszystko rozkręcać.
Na pewno sama akcja dochodzeniowa mocno przysłonięta jest przez szeroko nakreślaną problematykę osobistą bohaterów. Oczywiście na plus rejestrujemy bogatą analizę osobowości, różnorodność występujących typów postaci, ale dostrzegam też, iż śledztwo przez pierwszą cześć książki zostało zepchnięte na dalszy tor. Dopiero w pewnym momencie następuje nagły rzut i akcja kryminalna staje się wartkim ciągiem, szybko następujących po sobie zdarzeń. Kolejna ofiara i ponownie koroner Sara Linton staje w centrum wydarzeń, gdyż to znów ona jako pierwsza, dosłownie wpada, na pokrzywdzoną. Nieprzewidziane okoliczności i następuje wypadek śmiertelny, potem kolejne uprowadzenie, policjantka staje się ofiarą, a w między czasie Sara dokonuje "oczyszczenia" przed byłym mężem. Akurat te okoliczności, które są najbardziej istotne w sprawie są długo zatajane przez lekarkę, co stanowi dość dziwny zabieg, biorąc pod uwagę ostatnie zdarzenia, sposób okaleczania kobiet. To co powinno od razu wypłynąć np podczas sekcji pierwszej ofiary, a miałoby wtedy szczególne znaczenie i uzasadnienie, wychodzi w dowolnym momencie fabuły, ot tak przy okazji. Jest to o tyle nieprawdopodobne, iż przemawia na niekorzyść całej fabuły. Czyżby autorka celowo powstrzymywała wypadki, żeby móc rozpisać bardziej fabułę? Tylko jaki w tym upatrywać sens? Wprawnego czytelnika nie łatwo będzie zmylić, od razu wyczuje fałsz i działanie na zwłokę, co tez osłabi napięcie w związku z prowadzonym chaotycznie dochodzeniem i nie trzymaniem się reguł w tworzeniu harmonijnego, a jednocześnie mocnego obrazu.
Dokładne opisy oddające makabrę dokonywaną na kobietach wydają mi się zbyt dosadne, choć wcale nie należę do osób przeczulonych na tym punkcie. Chodzi raczej o to, że Autorka powinna bardziej skupić się na oddaniu klimatu jaki czytelnik poszukuje w thrillerach, niż poświęcać tyle miejsca drobiazgowemu opisywaniu okaleczonych ciał.
Dziś nie trudno znaleźć na półkach krwawe kryminały, ociekające bestialstwem thrillery, ale dużo czasu zajmie znalezienie książki z rzetelnie i ciekawie nakreślonym śledztwem. Thrillera, który będzie igrał z naszymi emocjami za sprawą prowadzenia nas krętymi drogami umysłu psychopatycznego bohatera. "Zaślepienie" nie jest niczym specjalnym w swoim gatunku. Oczywiście treść, jak na debiut nie jest tragiczna, ale wiele w niej niedociągnięć.
Czy jest rozczarowaniem? Na pewno lektura nie oferuje takich emocji, na jakie czytelnik nastawia się po przeczytaniu opisów z okładki. Sama konstrukcja elementów dochodzenia i budowanie zagrożenia zawiodło. Do tego momentami odnosiłam wrażenie jakbym miała w ręku romans. Role głównej pary, Sary i Jeffrey'a, możemy podziwiać częściej niż taktykę operacyjną policji .
Łatwo dostrzec, iż przestrzeń, zdominowana przez osobiste i zawodowe relacje bohaterów oraz wspominanie epizodów z przeszłości, nadmiernie wypełniają treść "Zaślepienia". Tworzy to bogate tło obyczajowe i pozwala zrównoważyć opisy makabrycznych zdarzeń, a jednak w prezentowanym gatunku chwilami zaczyna to przeszkadzać w śledzeniu najistotniejszego. Dochodzi do notorycznego wybijania się z roli poszukiwania oraz nadawania całości charakterystycznego napięcia, które momentami grzęźnie w bagnie rozwlekłych opisów lub niewiele wnoszących do sprawy dialogów. Dlatego na koniec mam wrażenie, jakbym przeczytała dwie różne książki. U Slaughter panuje mocna niekonsekwencja w opisywaniu wypadków kryminalnych i tych dotyczących osobistego planu postaci, dlatego trudno zdecydować się, jaką ostatecznie wystawić ocenę po przeczytaniu "Zaślepienia".