Często mamy do czynienia z powieściami, które mają większy rozgłos aniżeli własną wartość. To nic złego, że książka ma własną szeroko pojętą reklamę, jednak w niektórych przypadkach zachwalanie pod niebiosa tytułu, który dopiero ma wejść na rynek, jest lekką przesadą. Przykładem takiej sytuacji jest powieść Jonathan’a Holt’a pt. „Carnivia. Bluźnierstwo”. Z jednej strony kusi nas niesamowitą intrygą, którą podsyca nam zwiastun, przygotowany w celach marketingowych. Z drugiej, kiedy już sięgniemy po książkę, czujemy rozczarowanie. To przecież miało być takie dobre!
Jak widać, czasem nie warto słuchać reklam…
Na stopniach kościoła Santa Maria Della Salute znaleziono zwłoki młodej kobiety, która ubrana była w szaty katolickiego księdza. Zbrodnia połączona ze świętokradztwem. Kapitan Kat Tapo dostrzega w tym wszystkim pewien związek: tatuaż kobiety i znalezione niedawno graffiti, jednak ma związane ręce, kiedy otrzymuje rozkaz zamknięcia sprawy. Pewien haker, który jest twórcą wirtualnej Wenecji, może być kluczem do odpowiedzi w tym śledztwie. Czy Kat podąży za jego śladem, czy też zgubi się w szlamie i błocie drugiej Wenecji?
Treść tego thrillera z pewnością intryguje. Ma w sobie mnóstwo elementów, które mogą stworzyć coś wyjątkowego. Czy ta sztuka udała się autorowi tej książki? Po części na pewno. Jednak takie bogactwo może zostać też źle wykorzystane i niestety widać to w wielu miejscach tutejszej fabuły. Z pewnością nie należy czepiać się samego pomysłu ani stylu literackiego. Te dwa elementy są ze sobą ściśle powiązane i wyglądają naprawdę dobrze. Gorzej natomiast wygląda samo kreowanie niektórych sytuacji, poszczególnych wątków, rozmaitych opisów. Autor, jak można łatwo zauważyć, pewnie czuje się w tworzeniu scen i dialogów, jednak niekiedy można poczuć pewien przesyt treści, niektóre wątki są zbędne i przeszkadzają w czytaniu. Pojawiają się też w najmniej odpowiednich momentach, co prowadzi do niezłej dekoncentracji…
Ten tytuł można śmiało traktować jako pewnego rodzaju wyzwanie. Jest to bowiem dość mało obszerna powieść jak na taką liczbę informacji. Ponadto zawiera dość sporo żargonu wojskowego, sporo treści o katolicyzmie, co zwykłemu czytelnikowi może utrudnić lekturę. Choć z drugiej strony można traktować ją jako źródło nowej wiedzy… Nie o to jednak chodzi. W tłoku tak wielu elementów duch tej zagadki, zaplanowanej intrygi, znika gdzieś pomiędzy wątkami. Chociaż czujemy tę ciekawość, która została w nas zaszczepiona jeszcze przed rozpoczęciem czytania, to powoli zanika, dlatego koniec może okazać się mniej spektakularny niż zakładaliśmy. Czyli kolejny powód do rozczarowania.
Jest jednak jedna rzecz, która w tej książce bardzo przypadła mi do gustu. Chodzi o wykreowanie mrocznego portalu o nazwie Carnivia.com. To również Wenecja, jedynie wirtualna, w której dzieją się tajemnicze rozmowy, rozsiewane są plotki, a co najważniejsze: choć użytkownicy są anonimowi, twórcy portalu wiedzą wszystko na ich temat, począwszy od imienia skończywszy na zawodzie, w jakim pracują oraz ich życiowych problemach. Można znaleźć tam również plotki na własny temat, co jest intrygujące jak i straszne zarazem. Ten pomysł wyszedł autorowi naprawdę nieźle, dotąd nie spotkałam książki, gdzie jednym z motywów jest strona internetowa, która daje wiele satysfakcji, ale również szkodzi. Jest nieuchwytna. Pokusił się na oryginalność i ten sposób się udał. Nadaje powieści charakteru i choć nie jest ona najlepsza, to ten motyw z pewnością ją poprawia.
Ocena tej książki to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Z jednej strony mamy do czynienia z intrygująca powieścią, w której śledztwo prowadzi przez korupcję, międzynarodowe konflikty i piękną Wenecję – tą prawdziwą jak i wirtualną. Fabuła jest mroczna, w pewien sposób wprawia w dreszcze i pozostawia po sobie wiele pytań bez odpowiedzi. Z drugiej jednak jej prawdziwe oblicze nie jest aż tak kolorowe: lekki przesyt, za dużo niepotrzebnych scen czy też po prostu ziejąca nuda, która pojawia się bardzo często. Niektórzy naprawdę poczują rozczarowanie, zwłaszcza, że obok takiego tytułu nie powinno przechodzić się obojętnie. Ale często tak intrygujące powieści są naprawdę mylące, dlatego warto mieć się na baczności. „Carnivia. Bluźnierstwo” to pierwsza część trylogii, więc z ostatecznym osądem poczekam do kolejnej części. Być może będzie dużo lepsza niż pierwsza i być może naprawi to zepsute wrażenie po swojej poprzedniczce. Tymczasem zostawiam Was z maleńkim pytaniem: jesteś pewny, że chcesz wejść do Carnivii? To tylko i wyłącznie Twój wybór…