Znacie już serię “Winter Love” Martyny Keller ?
Dylogia z wątkiem różnicy wieku, poruszająca trudny temat jakim są zaburzenia odżywiania. Pierwszy tom skończył się w takim momencie, że absolutnie nie miałam pojęcia czego spodziewać się dalej ale wiedziałam, że chcę poznać kontynuację.
Gdy pomiędzy Love i Ryderem już wszystko zaczęło się układać, gdy nasz psycholog pomógł jej stanąć na nogi po tym czym przeszłość ją przygniotła, gdy już zaczęła akceptować siebie i dusić kompleksy, w ich życiu ponownie pojawia się on - Aaron. Były chłopak Love, przyjaciel jej brata i przyczyna większości jej traum.
Autorka zakończyła tom pierwszy sceną, w której Love zostaje uwięziona przez tego mężczyznę. Co teraz ?
Ryder nie odpuści póki nie znajdzie ukochanej. Jednak wiedząc, że w pojedynkę nic nie zdziała, szuka pomocy. A Love w tym czasie poddana jest ewidentnie torturom psychicznym ze strony “kochanego” braciszka oraz eks chłopaka. Oboje postanowili jej zrobić swego rodzaju pranie mózgu by przekonać ją, że nie ma co liczyć na Rydera i nie jest on takim ideałem za jakiego go miała.
Ta książka, ta dylogia w sumie, ma swoje wady i zalety. Zaletą zapewne jest to, że porusza trudne tematy takie jak już wspomniane zaburzenia odżywiania, traumy, przemoc psychiczna. To czego Love doświadczyła nie tylko ze strony Aarona ale też rodziny, to koszmar, to coś co absolutnie nie powinno mieć miejsca. Postać zarówno ojca jak i brata tej bohaterki, są po prostu negatywne w każdym tego słowa znaczeniu.
Jednak czytając opis, sądziłam, że problemy z nimi związane, będą poważniejsze.A przede wszystkim, wątek będzie bardziej rozwinięty. Nie spodziewałam się, że tak prędko Love zostanie ocalona. Gdy już do tego doszło, a zostało mi praktycznie ¾ książki zastanawiałam się co może wydarzyć się tu jeszcze. No i przyznam, że co prawda wychodzą na jaw pewne sekrety, poza tym pomiędzy naszą parą niedopowiedzenia i obawy, doprowadzają do pewnych trudnych momentów. Ale… Ogólnie mi się to bardzo ciągnęło.
Miałam wrażenie, że pewne sceny są aż nazbyt przesiąknięte dramatyzmem. Problemy wyolbrzymione momentami. Autorka stopniowała napięcie, przygotowywała nas do odkrycia czegoś co usunie bohaterom grunt spod stóp, zaważy na ich wspólnej przyszłości, a mi się to powody tych wielkich emocji wydawały się wręcz…bagatelne.
Nie wiem, może ja już za dużo wymagam. Może czytam za wiele książek, w których te dramaty są naprawdę dużego kalibru i innych nie potrafię docenić. Cenię za to silne bohaterki, a Love jest krucha, brakuje jej pewności siebie, wiary w ludzi i zaufania. Można to zrozumieć, powinnam to zrozumieć … ale brakowało mi w niej ikry, oporu, waleczności.
Miłość ich połączyła z pewnością. Jednak pod koniec można odebrać to uczucie już jako uzależnienie od siebie nawzajem. I tu właśnie wiem, że wiele osób uzna to za piękne uczucie, bo nie potrafią bez siebie żyć. I ja to rozumie, każdy lubi co innego. Jednak mnie to nie porwało. Niestety liczyłam tu na coś innego, na coś więcej.
To z pewnością książki, które zachwycą wiele osób i jak zawsze w takich momentach zaznaczam, że nie napiszę tu, że nie polecam. Bo to, że nie jest w moim typie, nie znaczy, że nie spodoba się nikomu. Wiem, że wręcz przeciwnie, widziałam pozytywne opinie i mnie nie dziwią. Wcale bym się nie zdziwiła gdyby też mi się spodobała, jakbym chwyciła za nią w innym momencie. Obecnie coś mocno kapryszę ;)
Ale dziękuję za egzemplarz Wydawnictwu Niezwykłe i czekam na zbliżającą się premierę kolejnej książki autorki. Odnoszę wrażenie, że przed nami mroczna historia. Czekacie też na premierę “Colliding lies”?