Skoro pisałyśmy już Wam o trzech poprzednich częściach tej zwariowanej serii to nie zaszkodzi, jak napisze o jeszcze jednej. A powiem Wam szczerze, że tra chyba najbardziej przypadła do gustu mojemu dziecku. Z prostej przyczyny, jest w niej wszystko to co moje córeczka wręcz uwielbia. Czyli muzeum, konkurs, dinozaury i rysowanie. Hm... jakby tak popatrzeć na to z boku, to można by pomyśleć, że w takim krótkim opowiadaniu jak to nie sposób zawrzeć tych wszystkich elementów. Ale, wierzcie mi że to możliwe. Zaraz Wam zresztą wszystko wytłumaczę.
A więc, tym razem nasza przyjaciółka Winnie wybrała się do muzeum. Jest to miejsce, które nie tylko czarownica, ale także i jej kot bardzo lubili. Nic w tym dziwnego, przecież takie miejsca są pełne różnych ciekawych eksponatów. Winnie z zapartym tchem oglądała każdy z nich, ale i tak najbardziej podobała jej się sala dinozaurów. Zawsze z ogromna uwagą przyglądała się poszczególnym szkieletom i marzyła by kiedyś zobaczyć te ogromne zwierzęta na żywo.
Pewnego dnia, gdy Winnie przelatywała nad muzeum dostrzegła wielkie zbiegowisko przed budynkiem. Okazało się, że właśnie rozpoczynał się Tydzień Dinozaura i tej okazji zorganizowano specjalny konkurs. Wystarczyło wykonać pracę plastyczna lub model przedstawiający Dinozaura, którego szkielet znajdował się na dziedzińcu. Winnie bardzo spodobał się ten pomysł i baaardzo chciała zdobyć nagrodę. Problem polegał jedynie na tym, że nasza czarownica nie miała pojęcia jak ten dinozaur mógł wyglądać dawniej... Jak myślicie, jak sobie z tym poradziła? Nie ulega wątpliwości, że Winnie to bardzo pomysłowa osóbka i szybko znalazła rozwiązanie, ale czy to przyniosło jej zwycięstwo w konkursie? O tym poczytajcie sobie już sami.
Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że opowiadanie dla dzieci wcale nie musi być długie by przykuło uwagę naszego dziecka. A książka nie musi być gruba, by wewnątrz znalazła się ciekawa, treściwa i zabawna historia, którą nasze maluchy pokochają od pierwszego wysłuchania bądź przeczytania. Najlepszym przykładem jest tutaj właśnie ta książeczka, która bardzo spodobała się mojej córeczce i nie ukrywam, że mała dość często do niej wraca. Myślałam, że skoro przeczytanie jej zajmuje nam dosłownie chwile, i że słyszała to opowiadanie już tak wiele razy, to książki te szybko zaczną zbierać kurz na Alicji półeczce, ale na szczęście tak nie jest. A to uważam za wielką zaletę każdej lektury dla dziecka.
Pamiętacie też pewnie jak Wam wspominałam poprzednio, że ilustracje zawarte w poprzedniej książce mają całe mnóstwo szczegółów, przez co Ala nie mogła od nich oderwać wzroku? No to możecie mi wierzyć lub nie, ale tutaj jest ich znacznie więcej. Wiem, ja także nie sądziłam, że to możliwe, ale jednak. Już na pierwszej stronie mały czytelnik dostaje istnego "oczopląsu", a przestudiowanie każdego szczegółu już podczas pierwszego czytania jest w 100% niemożliwe. Dzięki temu obrazki te są niezwykle fascynujące dla małego człowieka i wierzcie mi, że moja Alicja potrafi siedzieć nad nimi naprawdę bardzo długo. Za każdym razem znajduje tez na nich coś zabawnego i albo śmieje się pod nosem sama do siebie, albo uradowana biegnie do mnie by się pochwalić swoim kolejnym odkryciem :)
Muszę przyznać, że bardzo mi się to podoba, bo jak wiemy w lekturach dla dzieci nie jest istotna wyłącznie treść, ale i szata graficzna. Na szczęście w tej serii nie mam nic do zarzucenia żadnemu z tych elementów. Do książek o czarownicy Winnie i jej wiernym przyjacielu - czarnym kocie Wilburze zaglądamy z ogromną przyjemnością i mamy nadzieję, że seria ta jeszcze doczeka się kolejnych części. Kto by pomyślał, że taka z pozoru prosta i niczym nie wyróżniająca się książeczka może tak szybko podbić serduszka maluszków. U nas to była chyba miłość od pierwszego wejrzenia. Może to czar tych nieskomplikowanych, ale jednocześnie ciekawych przygód tej zwariowanej czarownicy? A może urok ciekawej i zabawnej szaty graficznej? Nie mam pojęcia, ale najważniejsze, że działa :)