Wampiry, dampiry, wilkołaki, łaki, demony, gnomy, te pół-ludzkie i czystej krwi. Ostatnimi czasy coraz częściej stwory z wszelakiego piekła są zapraszane przez autorów książek do świata ludzi. Romanse wampirów, wilkołaków i ludzi dominują na półkach księgarni. Moda na te ckliwe historyjki trwa dalej, a wraz z jej egzystencją coraz trudniej jest rozpoznać dobrą książkę, która jednocześnie opowiadałaby o najpopularniejszych istotach współczesnej fantastyki młodzieżowej a przy tym wyróżniałaby się spośród reszty.
Przeliczyłam się czytając: "Sagę Zmierzch", "Pamiętniki Wampirów", "Dary Anioła", "Inne Anioły". Dziwicie się jeszcze, że kiedy widziałam pozycje "Wilkołaka" od razu przechodziły mi na nią jakiekolwiek chęci? No, niestety ale kiedy z uporem czyta się kolejne części "Zmierzchu" i jemu podobnych pozycji, momentalnie czuje się niechęć do kolejnych. A jednak, kiedy pojawiła się okazja na przeczytanie: "Wilkołak: Dlaczego ja?", postanowiłam dać jego twórcy szansę. No i... stało się, Steve Feasey, choć daleki do całkowitego zauroczenia, zadowolił moje oczekiwania swoją debiutancką powieścią.
Życie trzynastoletniego Treya trzy lata temu runęło jak domek z papierowych kart. Jedyna osoba, która go kochała, dawała mu opiekę i dach nad głową, jego babcia, zmarła. Chłopiec od tamtego czasu stał się wychowankiem domu dziecka Apple Grove, gdzie trzymał się raczej na uboczu i zachowywał tak jak jego rówieśnicy. Jednak niezależnie od tego jak zwykły byłby Trey, zawsze był ktoś kto wiedział już przed nim kim chłopak jest i go obserwował. Tak więc, kiedy pewnego dnia do sierocińca przebywa tajemniczy mężczyzna, rzekomy wujek wychowanka, życie trzynastolatka znowu zostaje przewrócone do góry nogami, gdyż dowiaduje się kim jest i z czym przyjdzie mu walczyć.
Wyjątkowo zacznę od okładki, gdyż wielu czytelników, których opinie na temat książki czytałam, pisało, że zawiodło się, oceniając głównego bohatera po wizerunku na niej. Owszem, okładka przedstawia eleganckiego chłopca, który wygląda poważniej i starzej niż jest w rzeczywistości. Trey z okładki to drętwus, a ten stworzony przez pisarza, z wnętrza książki, czyli jej treści jest wyluzowany i trochę pyskaty. Jeżeli więc szukacie osoby prześcigającej powagą swój wiek, to nie jest to on. Trey, jak i otaczający go świat, jest podobny do Percy'ego Jacksona, bohatera popularnej serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" stworzonej przez Ricka Riordana.
Książka nie tylko bohaterem przypomina twórczość Riordana. Steve Feasey swój debiut przyprawił szczyptą humoru, ale też odrobiną romansu i wzruszeń. Oczywiście początek tomu jest taki sam jak każdej książki: osierocony chłopiec traci wszystko aby w końcu dowiedzieć się, że jest inni, niż ludzie, których poznał w dotychczasowym życiu. Oryginalnością, a jednocześnie powrotem do standardów są stwory z Otchłani. W "Wilkołaku" wampiry poruszają się niesamowicie szybko, słońce ich pali, a lustro nie pokazuje odbycia. Wilkołaki znowu zmieniają swoja postać, kiedy tylko chcą i występują jako muskularne wilkopodobne istoty na dwóch nogach, nie są wyrośniętymi kundlami jak przedstawiała ich Stephanie Mayer. Oprócz najczęściej spotykanych istot w historii o przygodach młodocianego wilkołaka, natkniemy się na: dżinny, demony, gigantyczne pająki. Dwa pierwsze z nich oprócz cudacznych wyglądów, wielkich zębów, posiadają jeszcze śmiertelne umiejętności. Z tym wszystkim zmierzy się Trey oraz jego przyjaciele: śliczna Alexa o czarodziejskich umiejętnościach, jej ojciec i opiekuj chłopca, wampir Lucien oraz wiecznie wyluzowany miłośnik broni militarnej Tom, który jako jedyny z nich wszystkich jest człowiekiem. To dość nietypowy duet, nawet jak na młodzieżowe fantasy.
Jedyne czego brakuje to wisienka na torcie, którą na nieszczęście dla powieści jest sam jej autor. Pisarz pozostawił w książce wiele niezałatanych dziur. Momentami również jego styl może się wydać chaotyczny, nie wspominając już o walkach. Niestety, ale sceny, które powinny nadawać książce tempa są strasznie krótkie. Czytając np. końcową walkę z największym, jak dotychczas, wrogiem Treya i jego poplecznikami, miałam wrażenie, że przechodzę przez grę, której twórcy nie przykładali się do pracy, a do tego bardzo się spieszyli. To właśnie w tych momentach najbardziej widać jak bardzo styl autora jest niechlujny. Wydaje mi się, że Steve Feasey powinien poświęcić więcej czasu na uzupełnienie swojego dzieła. Poza tym dobrze by było, gdyby książka była grubsza, bo czytając ją, po ukończeniu ma się wrażenie, że cała akcja równie dobrze mogła mieć miejsce jednego dnia.
"Wilkołak: Dlaczego ja" Steve Feasey jest jak seria Justina Sompera: "Wampiraci", która pojawiła się za pośrednictwem tego samego wydawnictwa. Obaj tworzą niedoskonałym stylem, jednak ich bohaterów, nawet drugoplanowych, nie można nie pokochać. W przypadku Pana Sompera mogę powiedzieć, że z kolejnymi książkami o wampirach-piratach jego styl jest coraz milszy w odbiorze, jeżeli więc Feasey pójdzie tą samą drogą, jego seria: "Wilkołak" będzie kolejną z moich najulubieńszych książek.