Chcecie bajki? Oto bajka. Za lasami, za górami, za wieloma wielkimi i głębokimi jeziorami, w dalekiej skutej lodem Rosji (w czasach carskich słusznie minionych) żyje sobie dziewczynka, która kochała wilki. Fieodora i jej mama były wilczerkami. Że kim? Że co? Kilka słów na wstępie, by wiedzieć, o czym w powieści mowa. Rosjanie podobna wierzą, że wilki przynoszą sławę i władzę. Dlatego też bardzo rozwinięty był proceder wyłapywania wilczych szczeniąt i kupowania ich przez arystokrację. Wilki to nie psy i nie da się ich w pełni oswoić a zabicie zwierzęcia grozi … zniknięciem. Dlatego też wilki, które nie sprawdziły się, jako domowe pupilki bogaczy były odsyłane do wilczerów. Oni na nowo uczyli je sztuki polowania, wycia, tropienia. Później były wypuszczane na wolność by zaczęły żyć tak jak powinny dzikie zwierzęta.
Tym właśnie zajmowała się Fieodora i jej matka w momencie, w którym je poznajemy. Ich spokojne życie kończy się z chwilą, gdy do niebieskich drzwi ich domku w lesie nagle załomotali carscy żołnierze. Oskarżyli wilki im oddane, za zagryzienie łosia należącego do cara. Zabrali, co w domu było najcenniejsze i zakazali przyjmować zwierzęta od ludzi z miasta. Marina z córką od tego momentu miały wilki po prostu zabijać. Kochały je ponad życie, więc musiały się mieć na baczności. Były bacznie obserwowane. Matka Fieodory za dalsze kontakty z wilkami została aresztowana i osadzona w petersburskiej twierdzy. Nieustraszona Fieodora postanowiła ją wydostać za wszelka cenę a za wiernych przyjaciół miała 3 wilki ….
Miałam wielką nadzieję na fantastyczną przygodę pełną wilczego skowytu, podmuchów wiatru mroźnej Syberii i z dzielną dziewczynką kochającą i rozumiejącą zwierzęta. Otrzymałam coś na podobieństwo pamiętnika młodego człowieka zamieszanego w rewolucję z … baśnią? Słowem – rozczarowanie. O ile na samym początku czytałam z prawdziwym zainteresowaniem i zaangażowaniem o tyle im głębiej w syberyjskie, śnieżne lasy tym gorzej i gorzej. Absolutnie nie przekonała mnie banda dzieciaków idących na ratunek matce Fieodory i zamieszkująca z nią w spalonym, zimnym zamczysku przy minusowych temperaturach. Żywiących się pieczonymi jabłkami, karmelizowanym cukrem i śniegiem. Opis przygotowywania do odbicia Mariny, czyli np. nauka gryzienia i kopania po łydkach złych żołnierzy też do mnie w żaden sposób mnie przemówiła. Nawet jak na bajkę, a więc patrząc z przymrużeniem oka i przez palce. Jedynym fascynującym elementem opisanej historii, jako całokształtu były wilki. Tylko dla nich doczytałam opowieść do końca. Gdyby nie ich obecność książkę oceniłabym słabo, tak daję jej 5/10. Historia aż tak do końca tragiczna nie była. Miała uniwersalne przesłanie, jakim jest wartość wolności, lojalności i przyjaźni. Plusem był też lekki styl Autorki i sam pomysł na fabułę. Poza tym książka ma ładną, interesująca i miłą dla oka oprawę graficzną. Tylko tyle. A może aż tyle.
Przekonałam się, że Katherine Arden z cyklem „Trylogia Zimowej Nocy” o przygodach Wasi żyjącej w XIV- wiecznej Rusi na chwilę obecną nie ma sobie równych.
Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Poradni K