Gdyby nie fakt, że ta książka została wydana przez Fabrykę Słów, to pewnie by mnie do niej jakoś szczególnie nie ciągnęło. Ale przyzwyczajona do tego, że od Fabryki zawsze czytelnik dostaje dobre pozycje sięgnęłam bez większego wahania. No i dawno nie czytałam nic o wilkołakach, więc stwierdziłam, że jakieś krwiste urban fantasy bardzo mi się przyda. Do tego nazwisko autorki, z którą ja co prawda jeszcze nie miałam przyjemności, ale nasłuchałam się tyle zachwytów, że warto by się zapoznać. Czyli wszystko wokół przemawiało za tym, żeby po książkę jednak sięgnąć. Toteż sięgnęłam. I cóż mogę rzecz. Podobało się, jak najbardziej. Dobra fabuła, tylko ten wątek miłosny zepsuł mi całą przyjemność z lektury.
Ale po kolei. Poznajcie Annę, która została kilka lat wcześniej przemieniona w wilkołaka wbrew swojej woli. Anna żyje w stadzie, w którym nie dzieje się najlepiej, więc pewnego dnia zdobywa się na odwagę i dzwoni do wilkołaczego szefa wszystkich szefów – Marroka. Ten, zaniepokojony stanem rzeczy wysyła do Chicago swojego syna i człowieka od brudnej roboty w jednej osobie – Charlesa. Po posprzątaniu bałaganu, chłopak zabiera Annę ze sobą. A przy okazji okazuje się, że Anna nie jest jakimś tam zwykłym wilkołakiem, lecz Omegą, co oznacza, że jest poza jakimikolwiek układami i zależnościami w stadzie. Bardzo to rzadkie i bardzo przydatne, jak się później okazuje.
Anna musi zmierzyć się nie tylko z przeprowadzką w nowe miejsce, ale i kłopotami, które zagościły na terytorium Marroka. Turyści znikają w tajemniczych okolicznościach i wszystko wskazuje na zdziczałego wilkołaka. Charles i Anna zostają wysłani w góry, żeby zaprowadzić porządek. Jednak to, co tam zastaną zaskoczy nawet samego Marroka, a po tylu wiekach na tym świecie naprawdę nie jest to łatwe.
Miałam problem z oceną tej książki, ale ostatecznie ocena będzie raczej pozytywna, mimo pewnych niedociągnięć. Po pierwsze, przy takiej ilości powieści o wilkołakach, jakie mamy na rynku naprawdę ciężko jest jeszcze wymyślić coś oryginalnego, tymczasem Briggs jednak się udało. Pomysł z Omegą naprawdę mi się spodobał i ciekawie ten wątek został pociągnięty. Tylko sama Anna momentami mnie irytowała niemożliwie.
Właściwie jedyne, co tak naprawdę mnie drażniło to wielka miłość od pierwszego wejrzenia Anny i Charlesa. Ja jeszcze zdzierżę wątki miłosne jeśli są gdzieś lekko w tle i nie wykrzywia mnie od nadmiaru słodyczy. Ale tutaj po prostu nie wyrabiałam na zakrętach czasami. On taki piękny, ona niesamowita i po pięciu minutach znajomości są w stanie dać się zabić za to drugie. Ja mówię stanowcze nie, ale też wiem, że są czytelnicy, którzy lubią tego typu wątki.
Jeśli o tym zapomnieć, to dostajemy całkiem zgrabną i pełną akcji powieść. Szczególnie pod koniec, kiedy akcja przyspiesza i już naprawdę ciężko się oderwać od lektury. Właściwie dopiero w drugiej połowie książki autorka nadrobiła to, czego mi brakowało na początku. Ważnych wydarzeń było bez liku, tylko niestety Briggs nie poświęcała im tyle uwagi ile bym oczekiwała, bardziej skupiając się na relacji Anny i Charlesa. Poprawia się to na szczęście pod koniec, dlatego czuję się mimo wszystko w miarę usatysfakcjonowana. Ciągle nie mam pewności, czy sprawiedliwą ocenę wystawiłam tej książce. Bo co prawda nie padłam z zachwytu, ale przez okno też jej jednak nie wyrzuciłam. Nie żałuję, że po nią sięgnęłam, po kolejną część też chętnie sięgnę, z nadzieją, że będzie tak dobra, jak druga połowa pierwszego tomu ;)
A więc czytelniku, jeśli lubisz urban fantasy, wilkołaki i wątki miłosne to jest to lektura dla Ciebie!