Trudno nie mieć przekonań o czymś, co stanowi podstawę komunikacji społecznej każdego człowieka. Język towarzyszy nam przez całe życie. Daniel L. Everett napisał „Język. Narzędzie kultury” zbierając pewne własne przekonania lingwistyczne i obserwacje kilku izolowanych społeczności. Moja ciekawość nie została jednak zaspokojona na tym interesującym polu badań nad językiem. Profesor lawirował między różnymi poziomami szczegółowości bez wprowadzania definicji kluczowych pojęć i raczej zniechęcał czytelnika, niż dzielił się z nim zajmująco własną pasją. Książka okazała się w większości nudna, chaotyczna i nijaka.
Moja krytyka wobec autora wynika z obserwacji, że nie miał on jasno określonego celu i planu struktury tekstu. Powstała mieszanka referatu z alternatywnych koncepcji pochodzenia języka, jego kulturowego kontekstu, stopnia uniwersalizmu teorii tłumaczących składowe ludzkiej mowy (fonologię, gramatykę) z badaniami, które Everett przez lata prowadził na wymierających językach, szczególnie wśród amazońskiej społeczności Pirahã. Praca wydała mi się nieco wyrwana ze środowiska specjalizującego się w lingwistyce, choć ostatecznie nie jest zaawansowana. Raczej cierpi na niepotrzebne skróty myślowe, niepotrzebne przeskoki między analizą i syntezą oraz metodologicznie i dydaktycznie wątpliwy subiektywizm. Zbyt często zniechęcał mnie profesor truizmami: „o treści i formie naszej wypowiedzi w dużej części decyduje nasza kultura” (268), „kiedy kultury wchodzą ze sobą w kontakt, niejednokrotnie zapożyczają od siebie słowa” (284), „zasadnicza różnica pomiędzy mową a wykształconym później pismem polega na tym, że słowa wypowiedziane czy wyśpiewane ulatują prawie natychmiast” (372), „rekurencja nie jest rzadką cechą, właściwą tylko ludzkiemu językowi (…), widać ją wszędzie” (399), „wszystkie języki sztuczne opierają się bezpośrednio lub pośrednio na językach już istniejących” (412), „osobliwości językowe uświadamiają nam (…) indywidualność i osobowość każdego języka, w każdym bowiem odnajdujemy rzadkie klejnoty, nieobecne w innych językach” (str. 427). Te sześć przykładów to tylko mała, choć znamienna próbka. Czasami zastanawiałem się, czy to nie ze mną jest jakiś problem przesadnego malkontenctwa? Na szczęście Everett nie był dla mnie wyłącznie źródłem frustracji. A o kilku ciekawych fragmentach wspominam pod koniec. Przy okazji lektury starałem się uzupełniać własne braki w prezentowanej tematyce. Niestety finalnie – zbyt dużo pojawiło się ‘wodolejstwa’, by całość ocenić dobrze.
Czytając książkę miałem wrażenie, że autor miota się między koncepcją językowego natywizmu i gramatycznej rekurencji (teorii rozwijanej m.in. przez Chomskiego, która chyba dominuje wśród lingwistów) a sugestiami o dziedziczeniu cech nabytych (co biologicznie traktowane jest jako herezja). Stawia pytania o źródła i pradzieje języka, choć zdecydowanie konkretniej referują o tym Pinker czy Dawkins, robiąc to zaledwie przy okazji (*). Autor pisze wręcz o genach zmieniających się pod wpływem kultury (str. 62). Moja skromna wiedza z podstaw genetyki sugeruje, że językoznawca nie ma racji. Taka teza, to kulturowy odpowiednik środowiskowego lamarkizmu. Główny ‘grzech’ takiej koncepcji polega na ułatwieniu sobie procesu wnioskowana i powiązaniu niespójnych sfer – formalnego darwinizmu i dość niechwytnych procesów społecznych. Można oczywiście powiedzieć, że ‘komputery nie powstałyby bez języka’ (co autor niepotrzebnie robi), ale co z takiego przeskoku wynika? Z tego, że poezja nie powstałaby bez syntezy helu w Słońcu nie wynika wprost nic szczególnego ani dla liryki, ani astrofizyki. Everett takich konstrukcji spinających niefrasobliwie ludzkie dociekania przywołuj więcej. Momentami tekst stawał się nieznośnie pusty w konkluzje. Autor lawiruj między stopniem ‘genetyczności’, a ‘kulturowości’ języka. Proces rodzenia się w indywidualnym organizmie mowy jest zapewne tak złożony, jak odwieczny dylemat: ‘geny czy środowisko’. Językoznawca nie potrafi jednak zająć stanowiska, nie sięga do badań kognitywnych, neuronauki czy psychologii poznawczej. Brnie w sprzeczne koncepcje bez ich systematycznego przeglądu (str. 96-98, 268-270, 297). Nie wyciąga ciekawych wniosków z zaobserwowanej szczątkowości kilku pojęć i werbalizowanych zjawisk wśród ludu Pirahã: liczebników, kolorów czy poczucia czasu (str. 343-366), choć znane mi badania sugerują raczej sprzeczną z tymi obserwacjami rzeczywistość (**). Stwierdzenie, że ten amazoński lud po prostu nie potrzebuje dużej klasy słów wydało mi się zasadniczo płytkie. Nie podobał mi się brak definicji kultury (szczególne, że autor język uznał nie za jej część, ale narzędzie). Bardzo nieciekawie wypadł fragment wprowadzający rekurencję do lingwistyki (str. 378-380), przede wszystkim w związku z podanym przykładem szczekającego wielokrotnie psa (sic!). Spośród wielu innych zastrzeżeń różnej natury, wspomnę jeszcze tylko o kończącym całość mitotwórczym panegiryku na cześć języka pirahã (str. 433), kontrastującym z dominującym przez większość tekstu książki racjonalnym namysłem nad zanikaniem języków.
Plusy. Kilka było. Spodobała mi się koncepcja szczątkowości komunikacji fatycznej (czyli utrzymującej kontakt z innymi) w społecznościach o częstych bliskich interakcjach (str. 319-322). Nowego odczytania zdań podrzędnych dostarczyła mi interesująca analiza poziomów prawdziwości sądów (str. 389-390). Sporo z przywołanych przez Everetta obserwacji antropoetologicznych, głównie ludu Pirahã, to ciekawe przykłady plastyczności ludzkich potrzeb i sposobu realizacji siebie w świecie. Ich dystans do absorbujących nas aktywności, może stać się wręcz swoistym katharsis. Zasadnie i ciekawie lingwista przywołuje przykłady lokalnych relacji zwrotnych między językiem, jego preferencjami, semantyką i gramatyką, a stanem ‘niszy społecznej’ utrwalającej mowę w kulturowym ujęciu. Większość zjawisk antropologicznych na zawsze pozostanie w sferze subiektywnego opisu bez ostatecznej kategoryzacji. Szkoda, że w swojej książce profesor nie pokusił się o próbę nakreślenia granicy między stopniem uniwersalizmu języka, a oczywistą dynamiką jego zmienności wymykającej się sztywnym regułom naukowych teorii, które chciałyby oferować cywilizacji kompletność w każdym przedmiocie badawczym.
W większości DOSTATECZNE - 5/10.
=======
*”Tabula rasa. Spory o naturę ludzką”, Steven Pinker, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne 2012 (str. 98-111, 297-304); „Opowieść przodka”, Richard Dawkins, WAB 2018 (str. 110-114)
** „Jak się uczymy”, Stanislas Dehaene, Copernicus Center Pres 2021 (autor tej książki pokazuje, że każde dziecko rodzi się z gotowością językowych wyzwań i intuicją matematyczną).