„-To nie ja – stwierdził spokojnie i bez najmniejszego poczucia winy – Noszę w sobie tygrysa. Tygrys był biały jak łabędź i wściekły jak ajak.
Margio przyznał się później na policji, że, owszem, zabił tego człowieka, przegryzając mu tętnicę szyjną. Nie miał pod ręką niczego innego, powiedział, czym mógłby zadać mu śmierć. ”
W niewielkim miasteczku w Indonezji, gdzieś obok targu i boiska, ginie człowiek - szanowany, choć nie o nieposzlakowanej opinii; uznawany za kobieciarza i niezbyt utalentowanego malarza. Umiera na progu własnego domu, z gardłem rozszarpanym przez zęby dzikiego zwierzęcia. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zbrodni dopuścił się chłopiec z sąsiedztwa, a nie potwór pokryty futrem.
Margio jest zawsze miły, pomocny i troszczy się o matkę oraz siostrę najlepiej, jak potrafi. Stara się bronić kobiety przed ojcem tyranem, który nie utrzymuje swoich nerwów na wodzy i wymierza rodzinie ciosy bambusowym prętem. Nie stawia się nigdy, robi wszystko, by łagodzić awantury i jak najrzadziej patrzeć na twarz taty, aż do czasu, gdy przy jego prowizorycznym łóżku pojawia się biała tygrysica.
Legenda o mężczyznach biorących za żony tygrysice jest żywa w rodzinie Margio od lat. On sam usłyszał ją od dziadka, odwiedzanego dość często w dzieciństwie. Na początku opowieść jest zupełnie niezrozumiała i chłopak nie chce w nią wierzyć, ponieważ nie może sobie wyobrazić, co musiałoby począć się z takiego związku. Kiedy w końcu dowiaduje się, że ślub jest tylko metaforyczny, a tygrysica praprzodków wybiera sobie następcę, Mario pała ogromną żądzą, by przyszła właśnie do niego. Tak się też dzieje, jednak kocur znika równie szybko, jak się pojawił. Nie trzeba długo czekać, by pojąć, że staje się on częścią mężczyzny i mieszka w nim samym, a co za tym idzie, domaga się zemsty na tych, którzy go źle traktowali.
Książka „Człowiek tygrys” jest dla mnie niesamowitym objawieniem i jedną z najlepszych pozycji, po jakie sięgnęłam w tym roku. Jestem absolutnie pewna, że mimo stosunkowo niewielkiej liczby stron, mało kto byłby w stanie przeczytać ją „na raz”. We mnie wywołała mnóstwo zupełnie skrajnych emocji. Od zachwytu, przez przerażenie, aż po współczucie. Wczułam się w nią tak bardzo, że niemal łapałam latające przedmioty, które miały zrobić bohaterom krzywdę, a także chciałam biec po apteczkę, by opatrzeć ich rany.
Nie myślałam kiedykolwiek, że styl pisania, który opiera się na milionie retrospekcji, ciągłym wracaniu do tego, co już było i wielokrotnym analizowaniu opisanych wątków, przypadnie mi do gustu, ale Eka Kurniawan doprowadził do tego już na początku książki. Mimo niejakiego „pisania od tyłu” (bo najpierw dowiadujemy się o wydarzeniach po zbrodni, a dopiero pod koniec tego, co do niej doprowadziło) ani na moment nie chciałam odłożyć tej lektury ze słowami „nuda, znam zakończenie”.
Można podczas czytania snuć tak wiele hipotez na temat tego, co by było gdyby Nuareni dostała list od narzeczonego lub nie wyszłaby za mąż? Gdyby Marian urodziła by się w swoim czasie i nie była na tyle słaba, by tak szybko odejść z tego świata? Gdyby udało się poskromić tygrysa? A jednak pod koniec i tak trzeba przyznać, że losu nie da się zmienić; że o całym życiu może zadecydować jedno zdanie.
Jak widać, nie trzeba pisać dużo, by zostać w pamięci czytelnika na bardzo długo. Czasem niecałe dwieście stron napisane w stylu innym, niż te spotykane w popularnej literaturze, daje znacznie więcej, niż kilkutomowe sagi. Uważam, ze „Człowiek tygrys” to absolutny majstersztyk łamiący serce.