„Gdzie jestem? - Spytał samego siebie. - Co mam powiedzieć Dagmarze? Co masz jej powiedzieć, głupcze?
Deszcz nie ustępował, robiło się już prawie ciemno. Na bulwarze filadelfijskim zaświeciły się latarnie – jedna po drugiej- a potem podświetlenie murów starego miasta. Cofnął wzrok na katedrę Janów, zegar digitus dei obracał wskazówką godziny dookoła, jakby nawalił w nim mechanizm. Jakby wszystko zaczynało się od nowa. Jak powtórka – powiedział do siebie, patrząc w hipnotyczną tarczę zegara w oddali.”
Detektyw Leon Brodzki, emerytowany policjant, którego określa się w Toruniu mianem gwiazdy, musi wrócić do pracy już nazajutrz swojego pożegnalnego przyjęcia. Miastem pierników wstrząsa okropna zbrodnia, przypominająca sprawę sprzed lat, do której zamknięcia przyczynił się Brodzki. Jak emerytowany policjant poradzi sobie z kolejnymi morderstwami? I jak pogodzi życie rodzinne z pracą?
Historia przedstawiona w książce „Powtórka” zainteresowała mnie na tyle, że nie mogłam przejść obok niej obojętnie i zająć się pisaniem recenzji pierwszego tomu, dopóki nie skończyłam tomu drugiego. Autor zostawia nas z nierozwiązaną sprawą w ostatnich słowach utworu i ma się nieprzejednaną chęć zapoznania się z dalszymi losami bohaterów, tak jak to zwykle bywa przy ulubionych serialach. Bo przygody Brodzkiego są jak wysokiej klasy serial kryminalny, który śledzi się z zapartym tchem i nie wyłącza się go, dopóki nie pojawi się napis „nie ma kolejnych odcinków”. Przyznaję, że zarwałam nockę, by poznać rozwiązanie zagadki i nie zawiodłam się.
Razem z Leonem biega się z kartki na kartkę, ścigając morderców, którzy zwinnie mylą tropy i zacierają za sobą ścieżki, a mimo tego zostawiają jasne wskazówki, jakby chcieli zostać schwytani. Sceny zbrodni i pościgów są o tyle ciekawe, że każda z nich mocno oddziałuje na emocje czytelników, angażując ich empatię. Czasem, gdy czytałam o odczuciach któregokolwiek z uczestników mrocznej „zabawy”, niemal czułam na skórze ciarki, a w sercu lęk, jakbym wchodziła w ich buty i na chwilę zamieniała się z nimi miejscami.
Poza wartką akcją, która właściwie nie daje możliwości wzięcia oddechu, możemy w tej opowieści znaleźć coś na kształt thrillera psychologicznego, przedstawiającego trudne wybory i rozterki postaci, spowodowane niezakończonymi sprawami z przeszłości, zatajonymi sekretami i wielką miłością, której nie sposób oddać słowami.
Urzekło mnie również ukazanie rodzinnych więzi oraz nieustannej walki o ocalenie bliskich. Rozterki Brodzkiego wydawały się bardzo prawdziwe – obiad z córką, która czeka od dawna, czy może kolejna rozmowa z pilnie wzywającym szefem? Była żona, która jest jedyną prawdziwą miłością bez szans na szczęśliwe zakończenie, czy happy end z Martą, panią psycholog, do której nic nie czuje? Wszystkie te wybory przechylały czarę goryczy i niszczyły relacje, by stać się kluczem do ich ponownego odbudowania.
Styl Marcela Woźniaka jest dla czymś niesamowitym. Sam autor to moje odkrycie roku. Jestem niezwykle podekscytowana mogąc zagłębiać się w kolejne meandry rozdziałów jego książek, które sprawiają, że chcę wciąż więcej i więcej. Obie powieści o Leonie Brodzkim wyróżniają się na tle polskich kryminałów ponadprzeciętną poetyckością, dziesiątkami metafor, porównań i rodzimych słów łechczących delikatnie uczy. Seria ta jest idealnym przykładem na to, że nie potrzeba wielu wulgaryzmów i przesadnego stylizowania bohaterów na gangsterów, opryszków, więźniów czy innych szumowin, ponieważ historia sama w sobie broni się i nadaje wydarzeniom emocjonalności oraz akcji. Chylę czoła i z chęcią sięgnę po kolejną część przygód toruńskiego detektywa już niebawem.