Dzięki powieści Agnieszki Olszanowskiej „Miłość na dziesiątej wsi” mogłam ponownie odwiedzić znanych i lubianych bohaterów: Beatę, Kubę, Pawła oraz dokładniej poznać losy ich przodków. Przyznaję, że moja trzecia wizyta w Zwierzyńcu i Starym Folwarku była udana. Miło spędziłam czas wracając do przeszłości i poznając prawdziwe oblicze przedwojennej wsi. Bo tym razem wiele miejsca autorka poświęciła Janowi i Basi, ukazując lata ich młodości. A były to czasy trudne…
Aranżowane wiejskie małżeństwa, posag, który był często najważniejszą sprawą uzgadnianą przez rodziców młodej pary, związki bez miłości, a nawet jakichkolwiek ciepłych uczuć w imię posłuszeństwa lub tak zwanych wyższych celów. A potem proza życia… Praca na roli i w gospodarstwie, często ponad siły, liczne porody, brak właściwej opieki zdrowotnej, doglądanie gromadki dzieci i niełatwe wiązanie końca z końcem. Tak wyglądała codzienność polskiej wsi początków XX wieku.
Ale najgorsza i najtrudniejsza do zniesienia była nienawiść między małżonkami, brak szacunku i zrozumienia – znikąd pomocy. Ciągłe docinki, zniewagi, bezduszność, a czasem nawet rękoczyny – trudno to wszystko zrozumieć, trudno zaakceptować, ale taka była smutna rzeczywistość.
„Miłość na dziesiątej wsi” przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Uważam, że niemalże dorównuje ona części drugiej, którą dosłownie pochłonęłam. Sięgając do przeszłości przodków głównych bohaterów pani Agnieszce udało się bardzo dobrze oddać realia tamtych czasów ze wszystkimi wadami, mankamentami i ułomnościami. W ten sposób otrzymaliśmy niemal naturalistyczny obraz polskiej wsi, wizerunek rzetelny i prawdziwy. W miarę rozwoju wydarzeń miałam możliwość obserwacji przemian, pewnego oświecenia, ale jest to proces bardzo powolny. Nie jest łatwo walczyć z wielowiekową ciemnotą i zacofaniem. Kontrast pomiędzy miastem i prowincją również został dobrze zaakcentowany.
Jasnym promykiem w ciężkiej doli wiejskiego społeczeństwa była miłość, prawdziwy poryw serca, który mógł trafić się nielicznym, a jeśli nawet się zdarzył, to najczęściej był przeszkodą w realizacji rodzinnych planów. Takie niespełnione uczucie najczęściej miało wpływ na całe przyszłe życie w aranżowanym małżeństwie.
Podobnie jak w poprzednich tomach najciekawsze okazały się dawne dzieje oraz powrót do smutnej i niełatwej przeszłości dziadów i pradziadów. Współczesne wydarzenia opowiadające historię rodzeństwa Cichych, ich decyzje dotyczące podziału majątku po rodzicach oraz burzliwy związek Pawła i Beaty wypadły nieco słabiej. A Beata, która w poprzednich częściach zaskarbiła sobie moją sympatię, współczułam jej w trudnej sytuacji i trzymałam kciuki, aby rozpoczęła życie na nowo, zaczęła mnie drażnić i irytować. Jej nowe oblicze jakoś mi nie pasowało. Jednakże najmniej wiarygodny wydał mi się wątek Rose Abke, która za wszelką cenę pragnie zamieszkać w Polsce, w zasadzie tylko dlatego, że jej prababka spędziła tu swoje dzieciństwo i młodość. Jakieś to takie grubymi nićmi szyte moim zdaniem.
Cieszę się, że sięgnęłam po Sagę z dziesiątej wsi, ponieważ jej lektura okazała się wartościowa i ciekawa. Pomimo niektórych mankamentów przyjemnie było poznać te wszystkie intrygujące historie i rodzinne tajemnice. Powieści pani Agnieszki dobrze się czyta, są w nich emocje i niespodzianki, które wzmagają zainteresowanie. Myślę, że miłośnicy historii obyczajowych oraz sag rodzinnych z rodzinnymi sekretami w tle będą usatysfakcjonowani.
Polecam.