„Jeśli nie miało się obok siebie kogoś, kto był naszym oparciem w trudnych chwilach i kto byłby w stanie wskoczyć za nim w ogień, to nawet miliardy na koncie nie zapełniały pustki w sercu”.
„Jesteśmy tu. Razem. Zawsze będziemy razem. Gdziekolwiek się nie znajdziemy”.
Cytując tekst jednej z piosenek: „To już jest koniec, nie ma już nic..” czas pożegnać się z bohaterami serii #Bellomo i tym samym zamknąć i zapamiętać na długo historię bohaterów, którzy mają szczególne miejsce w moim sercu.
Zazwyczaj mam tak, że nie mogę się doczekać, aż dostanę plik z patronatem, by jak najszybciej zacząć go czytać. W przypadku książki „Wierne serca” miałam zupełnie odwrotnie. Długo, naprawdę długo czekała ona na to, by w końcu ją przeczytać. Doskonale pamiętam, jak autorka napisała nam na grupie patronackiej, że „reklamacji nie przyjmuję” dodając również: „będą różne powody do płaczu”.
Ja z natury jestem osobą bardzo płaczliwą. Wzruszają mnie reklamy i teledyski, więc wiedziałam, że skończę czytać tę książkę z czerwonym nosem – nie sądziłam jednak, że przyjdzie mi wylać, aż tyle łez.
Nie będę nic pisać na temat fabuły, bo to bez sensu. Żadne moje słowa nie oddadzą tego, jak trudną walkę o przyszłość musiała stoczyć rodzina Bellomo. To, co najbardziej podobało mi się w tej książce, to możliwość przeżywania tej historii z perspektywy wszystkich głównych bohaterów, których poznaliśmy w poprzednich tomach. Choć rodzeństwo zostało rozdzielone i walkę musieli stoczyć w innym miejscu, to nadal byli rodziną, która nade wszystko się wspiera.
Lena M. Bielska już kilkukrotnie przekonała mnie o tym, że jej teksty są napisane ze starannością i dopracowaniem. Niesamowicie lekki styl, a do tego rozbudowane i pełne emocji sceny, sprawiały, że czytałam z zapartym tchem, z jednej strony pragnąc poznać zakończenie – z drugiej bardzo się go obawiając.
Dla mnie kwintesencją tej całej serii są jej bohaterowie. Każde z nich miało swoje demony, ale nigdy nie przeciwstawili się wartościom wyznawanym od lat i przede wszystkim mężczyźni szanowali kobiety, nie robiąc z nich jedynie pięknych marionetek, które muszą stać przy ich boku.
Cała ta książka była dla mnie niczym rollercoaster emocji, który sprawiał, że wiele razy z oczu płynęły mi łzy. Były to różne łzy – radości, smutku, żalu, wzruszenia. To nie była łatwa historia. To była opowieść łamiąca serce i sprawiająca, że w mojej głowie ciągle kołowała się myśl: dlaczego?
Czy to naprawdę musiało się tak potoczyć? Czy, żeby w końcu odnaleźć spokój i być szczęśliwym trzeba zapłacić za to tak wielką cenę?
Nie mam wątpliwości, że ta historia podzieli czytelników. Jedni ją pokochają, drudzy znienawidzą! Ja, choć tak wymęczona emocjonalnie i smutna, jednocześnie jestem pełna podziwu dla autorki, że poprowadziła losy bohaterów w taki, a nie inny sposób. Czy chciałabym, by niektóre wydarzenia nie miały miejsca? Oczywiście! Jednak zdaje sobie sprawę z tego, że nie można mieć wszystkiego.
Słowem zakończenia, uważam, że Lena M. Bielska stworzyła powieść nieschematyczną, pełną nieoczekiwanych zdarzeń i kapryśnego przeznaczenia. Idealnie połączyła niebezpieczny świat mafii z tym bardziej namiętnym i pięknym obrazem związku, jaki połączył każdą z par.
Smutno mi, że to już koniec, jednak nie mam wątpliwości, że jeszcze wrócę do tej serii, by kolejny raz, nawet znając zakończenie przeżywać razem z bohaterami ich losy.
CAŁYM SERDUCHEM POLECAM!