„Niebezpieczny trójkąt. Tom III Game over” to dosyć dziwna książka. Nadal jestem w szoku, i bynajmniej nie wynika to z zachwytu nad przeczytaną lekturą. Zazwyczaj nie piszę złych rzeczy, ale czasem trzeba. Autorka miała pewien pomysł, może nawet ciekawy i intrygujący, jednak sposób w jaki go wykonała budzi pewne wątpliwości. W tekście znaleźć można wiele błędów stylistycznych i znaczeniowych, które uważnego czytelnika rażą, wręcz kłują w oczy, żeby nie powiedzieć – w duszę. Świadom jestem faktu, że Autorka chciała ubarwić swoją powieść, ale momentami zrobiła to w sposób nieprzemyślany. W książce znajdziecie wiele takich perełek typu: „spojrzał na mnie spod przymrużonych rzęs”. Przyznam to dosyć zabawny błąd, nawet rzekłbym, że karkołomny, ale jak widać w literaturze wszystko jest możliwe… i czasem nie chce się uśmiechać.
W „Niebezpiecznym trójkącie…” co rusz natykamy się na pewne niedorzeczności. Przykładów mnożyć można wiele, choćby ten, że jeden z bohaterów przejmuje firmę swego ojca. Niby nic, a jednak – nie ma on pojęcia ilu jest w niej akcjonariuszy, kto jest lub był wspólnikiem ojca, nie zna historii ani powstania, ani działalności organizacji nad którą sprawuje kontrolę. No proszę – albo jest tak pewny swoich zdolności kierowniczych, w dodatku posiada wszechwiedzę dotyczącą funkcjonowania firmy, albo jest tak wielkim ignorantem, że „po prostu jest, ale jakoby go nie było” – cytując klasyka. I szczerze, to jestem niezmiernie ciekaw, w jaki sposób poprowadzi swoją firmę.
Sylwetki bohaterów są… bardzo dziecinne. Momentami miałem wrażenie, iż jestem w przedszkolu i słucham tekstów typu: „Pani Marzenko, a Łukasz zabrał mi klocki i pociągnął mnie za włosy”, „Pani Marzenko, a ona kopnęła mnie w siusiaka”… Co rusz wszyscy przepychają się, próbując pokazać całej reszcie, że to oni są najbardziej posiniaczeni przez życie, i że to właśnie im należy się nie tyle sama uwaga, ale i wszystko, aby zadośćuczynić ich przeogromnym krzywdom. No proszę? Tak zachowują się wszyscy dorośli, czy tylko podlotki którym rodzice nie dali pieniędzy na wyjście do kina?
I jeszcze jedna perełka. Pewnie każdy z was słyszał o syndromie sztokholmskim? Nie? Już tłumaczę (choć w sposób bardzo lakoniczny). Ów zespół „pourazowy” polega na tym, że w sytuacjach stresujących, ofiara zaczyna identyfikować się, a nawet bronić swojego oprawcy. W
„Niebezpiecznym trójkącie” mamy właśnie taką sytuację. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby jedna z głównych postaci nie robiła tego tak infantylnie. Jej wywody, że to w końcu ona kłamała, że to ona stworzyła sprzyjające porwaniu okoliczności, że stworzyła istny labirynt intryg w których wszyscy się pogubili… WOW! Dosłownie WOW! Ileż tam musiało być geniuszu, ile zawiłości w zawisłościach, zakrętów na rozdrożach logiki?
Nie czytałem poprzednich części, i może to lepiej. Naprawdę chciałbym pochwalić tę książkę, ale nie bardzo wiem co. Zraziły mnie przeogromna ilość wulgaryzmów, których w książkach nie lubię. To dosyć prymitywne, nawet jeśli w życiu większość ludzi posługuje się właśnie tego typu językiem. Zraził mnie brak logiki.
W książce znaleźć można wiele momentów, gdy nie można zidentyfikować tego, co wynika z czego, dlaczego bohaterowie postąpili tak, a nie inaczej. Nie rozumiem irracjonalnych rozterek Nikoli. Albo się żyje pełnią życia i chce się naprawić swoje/cudze błędy, albo nie robi się nic i żyje się inercją. A tutaj nasza bohaterka przeczy sama sobie, kręci się niczym g… w przeręblu, rozmyślając o wszystkim i o niczym, rozmyślając o rozmyślaniu…
Sceny zbliżeń pomiędzy bohaterami to również istna katusza przepełniona brutalnością, nawet jeśli jest ich tylko kilka. Jeśli mogę być szczery, to takie zwykłe „rypanie”, bez przyjemności, takie mechaniczne (bo trzeba, bo wypada pochwalić się statystyką wśród znajomych). Zero emocji. Jeśli tak wyglądałby seks to zostałbym zakonnikiem, a bardzo lubię tę czynność, więc byłoby to naprawdę ogromne wyrzeczenie ;D
Język – fatalny. Czasami miałem wrażenie, że Autorka korzystała z obcych tekstów anglojęzycznych tłumaczonych przez google’a, co w pewnym sensie tłumaczyłoby kilka bezsensownych wyrażeń. No, ale znając życie, Autorka powieliła schemat tego, w jakim środowisku się obraca, albo z jakiego się wywodzi. Tym bardziej jest mi jej żal. Pomysł na książkę jest i byłby świetny, gdyby zadbała o formę literacką, o logikę fabuły i przede wszystkim o ten język!
Czy polecam? Jeśli lubicie prostą rozrywkę, to tak. Jeśli szukacie czegoś głębszego, czegoś prawdziwego – to nie.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.