''Poczucie wielkiej krzywdy pielęgnowane latami. Przekonanie, że została wywiedziona w pole przez własną matką, przez córkę, przez swoje środowisko, przez przypadek czy też przez los, było niczym innym jak nostalgicznym żalem za ułudą [...] Spędzała dnie na tęsknocie za wyimaginowanym życiem''
To bardzo dobra książka, jednak nie dla wszystkich. Docenią ją raczej osoby, które są już (albo dopiero :)) w tym wieku, kiedy to człowiek ogląda się za siebie, potem spogląda przed siebie i zastanawia się, kim jest, czego w życiu dokonał, co go ominęło i co jeszcze może ze swoim życiem zrobić. Czego tak naprawdę chce ? Czy pielęgnować własne poczucie krzywdy, bo przecież wielu z nas ma żal do różnych ludzi o różne sprawy, czy raczej bardziej zainteresować się co jeszcze przed nim ...zanim ....
Lydia Blessing, to zgorzkniała osiemdziesięcioletnia starucha żyjąca w wielkiej posiadłości, w której jest cała masa pokrywających się nieustannym kurzem, nieużywanych pokoi. Lydia, nie potrafi się śmiać, wiecznie narzeka, a jej komentarze dotyczące innych ludzi i ich działań są jak jad ''obliczony'' na to, by dotknąć, wytknąć, uderzyć słowem. Nie ma wnuków, a ze swoją córką potrafi rozmawiać tylko o rabatkach, kwiatkach i innych zupełnie nieistotnych rzeczach. Zero matczynej miłości, czy chociażby zainteresowania i dobroci z jej strony wobec córki, czy kogokolwiek innego .
Pani Blessing sporo przeżyła i zasklepiła się w swojej krzywdzie, obwiniając o nią cały świat. I oto właśnie tej neurotycznej, zimnej staruszce przydarza się u schyłku życia dziwna, aczkolwiek niezmiernie ciekawa historia, która pozwoli jej spojrzeć szerzej na siebie, na ludzi wokoło, na świat. Ba, która pozwoli jej po raz pierwszy w życiu stwierdzić ''pomyliłam się'' i naprawdę szczerze swojej pomyłki żałować.
Lydia to jedna z głównych bohaterek tej lektury, drugą osobą jest Skip Cuddy, młody człowiek ''zgodzony'' przez staruszkę do pracy w ogromnej posiadłości jako taka ''złota rączka'' co to i dach naprawi i trawnik skosi. Skip to dobry człowiek, jednak przeszłość ma niezbyt kryształową. Czy te dwie tak różne od siebie osoby potrafią się porozumieć? Co takiego zrobi młody mężczyzna, by zasłużyć na podziw i szacunek zimnej chlebodawczyni?.
Kiedy zaczęłam czytać tę książkę, wydawało mi się, że raczej jej nie skończę, powolna, snująca się jak dym z dogasającego ogniska opowieść, niemal w całości złożona z rozmyślań i refleksji pani Blessing, nie wydawała mi się jakoś szczególnie zajmująca, wręcz miałam wrażenie, że powiewa z niej wielką nudą. Jednak powoli, acz nieustannie dawałam się wciągnąć w te wspomnienia, rozważania, obrazy z dawnych lat. Nawet się uśmiechnęłam pod nosem, jak staruszka wspominała, jakie to zupełnie inne rzeczy były dla niemowląt w czasach kiedy ona sama miała małe dziecko.
Nawet łezka malutka mi się uroniła kiedy przeczytałam: ''Najpierw były tamte niewiarygodne śmierci z młodości, potem bolesne straty wieku średniego, teraz pozostały nieuchronne zgony starych ludzi, którzy odchodzili jeden po drugim, poprzedzając jej własną śmierć'' . W przypadku lektur, które ja nazywam ''refleksyjnymi'', zawsze człowiek ''leci po swoim'', przynajmniej ja tak mam.
Przypomniał mi się więc mój pierwszy ''dorosły pogrzeb'' . Kiedy po ostatniej klasie podstawówki (wtedy kiedy podstawówki miały jeszcze osiem normalnych klas) jeden z naszych kolegów nie wrócił z wakacji, a raczej wrócił w metalowej trumnie, bo wpadł pod pociąg. Wprawdzie całkiem jeszcze mi daleko do osiemdziesięciu lat Lydii Blessing, jednak wspomnień mam już całkiem sporo. Reasumując, osobiście polecam tę książkę, jednak z zaznaczeniem ''dozwolone od lat minimum 35 '' 😉 . Osobom młodszym niekoniecznie się spodoba.