Andersa de la Motte poznaliśmy dzięki książce [geim]. Ten jakże pomysłowy człowiek przedstawił nam w niej historie narcystycznego młodzieńca szukającego uciech w niebezpiecznej 'zabawie' potocznie zwaną Grą. Wybuchy, zamachy, bijatyki , ucieczki, przygłupie popisy i psikusy są częścią składową dokonań Henrika Pettersona. Pan de la Motte połączył chyba wszystkie możliwe gatunki ( thriller, sensacja, kryminał, romans, obyczajówka) w jeden uniwersalny i o to właśnie skrupulatnie oceniany owoc jego dokonań. Czy postąpił źle? Otóż nie. Nakarmił czytelnika literackim chlebem , całkowicie odpowiadającym diecie każdego niewybrednego i również tego marudzącego czytacza. :) By krótkim słowom wstępu stała się zadość dodam, iż nierzadko zdarza się tak by książka poświęcona w głównej mierze informatyce mogła w zadowalający sposób wzbudzić w czytelniku pragnienie pogłębienia swej lichej znajomości cybernetycznego świata.Tak ma się rzecz z książką [geim] i jej kontynuacją [buzz]- poddawanej ocenie poniżej.
Kolejna część kolokwialnie rzecz ujmując, nie wbija w fotel. Bo z jakiegoż to powodu miałaby właśnie tak a nie inaczej działać? Poruszaliśmy się sprawnie po świecie Gry, poznawaliśmy z HP kolejne etapy tej psychologicznej sieczki jaką była wcześniej wspomniana rozrywka. Jednak tym razem nieco nadpobudliwy bohater wplątuję się w aferę na szczeblu międzynarodowym. Zmęczony wydarzeniami ubiegłego roku zaszywa się w rożnych zakątkach świata , by tam rozkoszować się życiem bogatego , przesadnie pewnego siebie szulera. Znudzony kopceniem kolejnych kilogramowych paczek zioła ( z przymrożeniem oka Kochani:), wyrywaniem 'ostrych' lasek poszukuję mocnych wrażeń kolorujących jego jakże podły i niekolorowy świat .
Spokojny, pozornie, wypoczynek HP burzy piękność, Anna Argos. Okazuję się ,że bohater wraca do Gry nie zdając sobie z tego najmniejszej sprawy. Monotonia po raz kolejny zamienia się miejscami z niewyjaśnionymi morderstwami, chuligańskimi imprezami, nieco przerażającymi orgiami. HP, w swoim żywiole , pali za sobą kolejne mosty i zagłębia w świat zupełnie dla niego nowy i niezrozumiały, co wyjaśniłoby dlaczego wciąż błądzi niczym dziecko we mgle. Nagle znajdujemy się w skutej lodem Szwecji, a jeszcze przed chwilą opalaliśmy się wraz z bohaterem w Arabii Saudyjskiej. Rzekłabym , szkoda;). Ale wracając do tematu- Akcja nabiera tempa, Henrik wkracza do coraz bardziej rwącej rzeki , jego przeszłości. Znajduję posadę, podstępem- a jakże by inaczej - w firmie trudniącej się niezwykle ciekawą działalnością jaką jest kontrola przepływu informacji. Dlaczego tak postępuje? Jakie wydarzenie sprowadza go z powrotem do Szwecji? Czego tak bardzo się boi? Co ma wspólnego z tym wszystkim Gra? Tego dowiecie się sami. Prościej- nie będę spamować.;) Zarzuciłam haczyk a Wy albo go połkniecie albo ominiecie. Your move !
ArgosEye to prężnie działający kocioł informacyjny nieustannie podgrzewany co rusz nowymi plotkami. Bo w rzeczy samej tytuł książki- [buzz] - oznacza nic innego jak właśnie 'plotkę'. Anders de la Motte poprowadził tak sprawnie kopalnie wiedzy jaką jest firma piękności, Anny Argos, że ja momentami naprawdę miałam okropny dylemat , czy to co czytam aby nie jest na pewno tylko fikcją literacką? Póki co wciąż zgłębiam tajemnice internetu, ale nigdy nie pomyślałabym , nie wpadła, na tak genialny pomysł jakim oczarował Nas pan de la Motte. Zresztą, nie powinno to zdziwić nikogo, bo osoba mająca na co dzień styczność z najnowszymi gadżetami z branży IT nie może pisać klasycznych romansów.;)
Wraz z Henrikiem grzęźniemy w bagnie awansów, korporacyjnych machlojek i brudzie kłębiącym się w podwalinach firmy ArgosEye. Nie robimy tego jednak bez przyczyny, mamy w tym swój cel. Bo jak poznać najciemniejsze oblicze wroga ? Trzeba zatrudnić się w jego firmie, co też czyni nasz wybuchowy bohater. Od tej pory toniemy wraz z nim w slangu rodem z Gwiezdnych Wojen, często zupełnie niezrozumiałym dla informatycznych żółtodziobów . Gdyby tego było mało, nasz drogi HP, jest osobnikiem nagminnie używającym niecenzuralnych słów. Co piąte jego zdanie jest poprzedzone wykrzyknikiem bądź słowem typu: 'bitch', 'motherfucker'. Nie bez powodu użyłam angielskich zapożyczeń, ponieważ i one są istotną częścią książki, by nie rzec , elementem składowym [buzz]. Dla mnie było to nieco śmieszne, kiedy główny bohater , może raczej tłumacz, 'spolszczał' fonetycznie słowa zaczerpnięte z innego języka. Szkoda tylko ,że nie szwedzkiego pochodzenia.
Kolejnym nieco drażliwym elementem była postać samego bohatera, Henrika. Nikt nigdy nie irytował mnie w tak dosadny sposób, jak czynił to HP. Narcyz, dodam sfrustrowany , nałogowiec, żyjący wiecznie na krawędzi, nie podlegający żadnej jurysdykcji, chyba,że samosądowi. Wieczny malkontent, wyrywający gorący towar.. To nie moja bajka panie de la Motte. Bohaterowie tego formatu są niezawodni, lecz często negatywnie odbierani przez czytającego. A może to świadomy zabieg? Kogo zapamiętamy bardziej? Szaraczka w okularach, którego największym wyczynem jest przejście przez ulice, czy takiego HP skaczącego z balustrady, dachu bądź pod pociąg z kpiącym uśmiechem ? Znacie odpowiedź.Skoro o bohaterach mowa to dodam, że reszta kadry zawodniczej pana Andersa wydała mi się płaska i nijaka. Bez serca, bez polotu, szczególnych umiejętności rozmywająca się w tuszu wydarzeń naszego niezawodnego Pettersona .
Na koniec warto byłoby wspomnieć o szacie graficznej książki pana de la Motte. Tak jak poprzednia część, taki i [buzz] przyciąga kocie oko każdego łasego nowości czytelnika. Pomysłowa okładka nawiązująca do przygód naszego HP na pustyni, splamiona krwią, wraz z adres firmy ArgosEye.. Bingo Mr. Anders! Wyłuszczony druk , umieszczany w dużych odstępach ułatwia czytanie tak jak i przypisy wyjaśniające użyte słowo niepolskiego pochodzenia.[buzz] nie jest wymagającą lekturą i nie mówię tego ze zgryzotą. Płynność i zawrotność akcji budują tło dla poczynań bohatera. Nie spotkamy się z przynudzającymi fragmentami, lecz i takimi od których włos się jeży. Jesteśmy usatysfakcjonowani umiarkowanym poziomem nieco chaotycznych przygód bohatera. Zadowolenie może również budzić samo zakończenie, jesteśmy pewni, że książka będzie miała swoją kontynuację , a Henrik nie tak prędko zazna świętego spokoju na jakiejś tropikalnej wyspie w towarzystwie 'gorącej laski'...
Gdybym miała postawić notkę w dzienniczku obok nazwiska pana de la Motte , autor ten otrzymałby zasłużoną czwórkę z plusem. Niech Henrik Petterson nauczy się w końcu grzecznie wypowiadać o płci pięknej :) I przestanie skakać z balkonów i mostów. Niektórzy czytelnicy mają słabe serca...
Polecam .
* Pogłoski, plotki, doniesienia.